piątek, 19 grudnia 2014

z powrotem... :-)

Nie wiem od czego by zacząć... Może znaczne od tego, ze wylądowalismy w końcu za granica tak jak planowalismy. Wyjechał mój mąż, a po niespełna dwóch miesiącach my. Teraz układamy wszystko od poczatku w Szkocji. Poki co nie jest źle, ale nie zaklimatyzowalam sie jeszcze w pełni. Ale o tym może będzie osobny post. Naradzie chciałam się tylko krótko przywitac oczywiście jeśli ktokolwiek tu jeszcze zagładą, bo tyle czasu juz minęło... Póki co do dspozycji mamy tylko tableta, wczesniej nie pisalam bloga, bo w poprzedniej przeglądarce nie w czytywał się ani mój ani moje inne ulubione Wasze blogi. No cóż nie jestem geniuszem komputerowym, być może nawet przecietniakiem takze nie, bo dopiero przez przypadek kiedy zainstalowalam inna przegladarke okazalo sie , ze jednak mój blog i Wasze tez wczytuja się! To super, bo tesknilam za Wami i za blogowaniem :-) komputer przyszedł nam w paczce z polski, ale niestety potluczony cały inie działa :-(  ale to nic, teraz i z tablecikiem nadrobie blonowe zaleglosci. A widzę, ze pozmienialo się u Was... Pozdrawiam :-* :-* :-*

wtorek, 22 lipca 2014

Dla tych, które tu zaglądają...

Kochane... U nas straszne zmiany nadejszły...
Mąż wyjechał za granicę i szykuje nam gniazdko, żebyśmy mogły do niego dolecieć.
Nastał się ciężkawy dla nas okres...
Marysia ma dwie dolne jedynki. Jest wspaniała.
Ja nie mam całkowicie czasu dla siebie.

Moja córcia umie klaskać, kiedy mówi się jej "zrób kosi łapci". Kiedy powiem "pokaż jak tańczysz" wygiąga ręce do góry i macha nimi do góry i w dół. Przekręca się i wyciąga rączki po coś co chce (wsadzić do buzi) i jest to dosłownie wszystko. Często zdarza jej się zrobić "papa", przybija piątki, wydaje z siebie przeróżne dźwięki, "śpiewa", naśladuje moje odgłosy. Nienawidzi być sama w pokoju (jak same rozumiecie wypróżnienie się stało się problemem... w sensie nie Marysinowe wypróżnienie... ;/ ).
Ma prześliczny doniosły śmiech. Ma mnóstwo siły w rączkach i nóżkach. Leżąc w łóżku przekręca się o 360 stopni. Na pytanie "gdzie jest babcia", "gdzie jest piesio", "gdzie jest ciocia" przekręca głowę i patrzy na wskazaną osobę. Uwielbia "Shreka" i "Pingwinów z Madagaskaru" a także Eskę Tv (wyrosła już z polo tv, na moje szczęście) :)

Dla zaglądających tu blogowych Cioć (jeśli jeszcze takowe są) wstawiamy kilka zdjęć i ślemy całuski.

Ps. 8 sierpnia Marysia skończy 9 miesięcy... Dacie wiarę?! Kiedy to kuźwa minęło...








czwartek, 26 czerwca 2014

O Chodakowskiej, odchudzaniu i byciu mamą w związku z tym

Czy mam prawo do swoich potrzeb od kiedy na świat przyszła Marysia?
Mam.

Czy mam prawo myśleć o sobie?
Tak.

Czy mam prawo do swoich własnych marzeń?
Uważam, że tak.

Czy mam prawo wyglądać pięknie, mimo iż byłam w ciąży co spowodowało powiększenie kilkukrotne brzucha i zwiększenie liczby kilogramów na całym ciele?
Oczywiście. Mało tego mam prawo wyglądać piękniej niż przed ciążą, żeby dziecko zachwycało się urodą matki tak jak matka zachwyca się urodą dziecka.


Dziś na funpage'u Ewy Chodakowskiej poczytałam komentarze matek, które zastanawiają się ile mogą zrobić dla siebie...

Kobieta, kiedy zostaje matką przestaje myśleć o sobie, w sensie takim, że jest już nie "ja"  tylko "my". Tylko czasem łatwo przesadzić. Chyba w zdroworozsądkowym rodzicielstwie nie chodzi o to, żeby się nie malować, nie dbać o swój wygląd, figurę, potrzeby duchowe. Nie dbanie o nie powoduje, iż stajemy się coraz bardziej nieszczęśliwe. 
Jednak kiedy ja postanowiłam się odchudzać miałam takie myśli, że to pochłonie zbyt dużo czasu, że za bardzo się na tym będę musiała skupić, że za dużo będę o tym myśleć, więcej niż o córce.

Dziś, po czterech miesiącach odchudzania i prawie 15 kg mniej, wiem że moje wątpliwości były całkowicie nieuzasadnione. 
Dieta ani ćwiczenia nie pochłaniają całej mojej uwagi, bo wszystko weszło w nawyk. Marysia jest moim numerem jeden. Teraz idąc na spacer jestem szczęśliwa, że mogę założyć ubrania o 2 rozmiary mniejsze, podobam się sobie i ogólnie jestem zadowolona i uśmiechnięta, co Mała moja odwzajemnia tym samym.

Odchudzania nie kończę, zresztą nie czuję jakbym się odchudzała. Po prostu zmieniłam produkty, które zjadam. Pasują mi, smakują, są pożywne i zdrowe i zapychające żołądek. Czuję się świetnie, nie chodzę głodna, chudnę. Poza tym opieka nad Marysią (chodzenie na spacery, noszenie jej na rekach, tańce w rytm Eski tv) robi swoje :)

Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że o siebie dbam. Uważam, że "szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko". Każda matka powinna wyryć to sobie na czole.
Jednakowoż problem pojawia się gdy szczęście matce może dać tylko półroczna wyprawa dookoła świata....
Dzięki Bogu takich marzeń nie mam. A Wy? Zdecydowałybyście się na taką wyprawę, gdyby to było Wasze największe marzenie?...

piątek, 20 czerwca 2014

Na chwilę

O kurcze długo nas tu nie było...
Piękna pogoda sprawia, że całe dnie spędzamy na podwórku bądź spacerach, więc w zasadzie często ostatnio jest tak, że nawet komputera nie włączam. Ale na moje ulubione blogi staram się zaglądać, nie zawsze pozostawiam ślad w postaci komentarza, bo akurat wtedy Marysia najbardziej mnie potrzebuje zazwyczaj ;)

U nas 8 czerwca minęło 7 miesięcy. Nie będę pisać "o rety", "o mamuśku" czy "o rany jestem mamą" :D Choć faktycznie nadal czasem uwierzyć w to nie mogę. Może kiedy moja córcia będzie poważną ośmiolatką potrząśnie mną i powie: "Mamo helloł masz córkę!" to jakoś łatwiej będzie w to wszystko uwierzyć i ogarnąć.
A skoro o ogarnianiu... Nie wiem czy można mi się dziwić, że macierzyństwa nie ogarniam skoro ja nie ogarniam świata...
Naprawdę, nie rozumiem chyba praw rządzących w świecie. Albo nie chcę się im podporządkować.
Albo jestem za głupia na życie...

I tym optymistycznym akcentem muszę kończyć, bo dziecinka mi wstała i woła mnie właśnie. Dla blogowych cioć przesyłamy całuski i pozdrowienia i pokazujemy jak mała pannica teraz wygląda :*


sobota, 24 maja 2014

Dumna matka

Chciałam się pochwalić, że moje dzieciątko samo siedzi i to od ponad tygodnia :)
Poza tym wprowadziła nowy repertuar "słów". Teraz na topie jest "tatatatata", "babababababa", "batata", "lababa" i parę innych zajebistych marysiowych wyrazów. A ma taki fajny głosik... 

Ale mi dziecko rośnie. A dopiero co z brzucha wyciągnęli...


środa, 14 maja 2014

Przeklęta nadwrażliwość

Są tacy ludzie, którzy czują bardziej...

Co to znaczy? To znaczy, że kiedy na przykład jakaś informacja zazwyczaj zła czy smutna (te są najsilniejsze) dociera do mózgu takiego nadwrażliwca to ją przetwarza w sekundę i czuje ją całym sobą. Oprócz tego przeżywa wszystko. Kiedy przesoli zupę, kiedy źle umyje łyżkę. Analizuje wszystko co powiedział. Czasami jakieś słowo, które zostało przez niego wypowiedziane dręczy go i nie może zasnąć zastanawiając się czy dobrze zrobił mówiąc coś czy nie. Dręczą słowa wypowiedziane i niewypowiedziane. Dręczą czyny jego oraz innych. Kiedy ktoś robi błąd on czuje jakby to on zawinił. Kiedy kogoś spotka nieszczęście, on czuje jakby jego spotkało.

Myślicie, że bycie nadwrażliwym jest fajne? Tak, czasami jest fajne. Kiedy przeżywa się mocniej rzeczy złe, przeżywa się równie silnie rzeczy dobre. Taki nadwrażliwiec potrafi zachwycać się głupim kwiatkiem, tęczą, słońcem, deszczem. Wyprawa do Zoo jest fascynująca, jak wiele rzeczy, które przez  innych "normalnych" ludzi uważane są za banalne. Jednak mimo to nadwrażliwiec ma przesrane. Nie może posłuchać w spokoju wiadomości z kraju, a szkoda. Dobrze byłoby wiedzieć co dzieje się w państwie, w którym się mieszka.
Jednak tam jest tyle złych wiadomości. Przykład świeżutkiej informacji z dzisiejszych "Faktów": rodzice półrocznej córeczki za radą jakiegoś znachora karmili ją tylko wodą i kozim mlekiem, co spowodowało śmierć dziewczynki. Jezu! Puścili nagranie jak matka dzwoniła na pogotowie, kiedy dziewczynka była już martwa. Matko...
Wiecie co czuje nadwrażliwiec wtedy? Widzi siebie jak by to on był na miejscu tej matki. Widzi dokładnie całą sytuacje, wyobraża sobie to wszystko jakby to on tak uczynił i jakby on zrobił krzywdę swojemu dziecku. Siedzi i płacze. 

Tak, to ja. To ja tak przeżywam. 
Kiedyś pewna moja koleżanka (już nią nie jest na szczęście) powiedziała mi: "Przejebane jest być tobą". Nie było to zbyt wspierające. 
Jeszcze jakbym mogła tą wrażliwość gdzieś wykorzystać, w malarstwie czy muzyce. Malować nie umiem, a na gitarze podstawowe chwyty, więc w zasadzie gówno umiem. No cóż... Taki los...

Jeszcze chciałam wspomnieć a propos mojej nadwrażliwości to u nas (w życiu moim i Marysi) wydarzyło się parę rzeczy. Wczoraj po raz pierwszy się poparzyła (złapała za ziemniaki z gorącego talerza jak szwagierka przechodziła w kuchni). Matko jak ona płakała, a ja razem z nią. Bardzo się bałam, że będzie miała jakieś bąble i że to bardzo będzie bolało. Nie raz sama coś se tam poparzyłam, więc wiem co to za ból. Wszyscy domownicy to widzieli i po raz kolejny wyszłam na walnięta żonę swojego męża. Poza tym dziś byliśmy na szczepieniach. Marysia płakała okropnie, ale ja za to tym razem się trzymałam i nadal trzymam. A z tych dobrych rzeczy (w końcu!:)) Mała zaczęła mówić mama :D Tym razem to nie żart. No i wiadomo, że nie używa tego słowa kiedy ode mnie coś chce tylko tak se gada "mamama", "ma", "mama". Ale radochę mam niezłą i duma mnie rozpiera :)

Pozdrawiam wszystkich nadwrażliwców! :)



niedziela, 11 maja 2014

Śmiech to zdrowie

Pół roku rozwoju za nami. Czas pędzi niesamowicie, a ja nadziwić się nie mogę jak moja córcia zmienia się z każdym dniem. Nie siedzi jeszcze sama, tzn. nie siedzi wyprostowana tylko leci troszkę na nóżki bawiąc się stópkami, no i z oparciem siedzi. Oprócz tego, że jakiś czas temu odkryła, że ma stópki i że duży palec smakuje najlepiej to wkłada do buzi wszystko co ma w ręku. Bardzo intrygują ją piloty od tv i nasza suczka, która już na wyciągnięte ręce i głośny śmiech Marysi ucieka na drugą stronę pokoju :) 

Zresztą doprowadzić do śmiechu Małą może dosłownie wszystko co jest wspaniałym doświadczeniem i potrafi w sekundę poprawić humor. Nie wiedziałam, że dziecko może się tak głośno i donośnie śmiać. Uwielbiam to i mogłabym słuchać Małej Chichotki non stop.

Marysia uwielbia reklamy ekodzieciaki.pl :) Dzięki nim mogę bez płaczu ją ubrać, przebrać, obciąć paznokcie i prawie wszystko z nią zrobić :)

Panienka moja pięknie piszczy. Och jak ona piszczy... aż bębenki pękają... ;) 
Poza tym śpiewa, gada, pluje, zaczepia krzycząc "e". No i zawodowo wyrywa włosy... I w ogóle tarmosi tymi swoimi małymi rączkami czasem dość boleśnie. Śmieję się z mężem, że ta jej miłość do nas to trochę jednak boli...

Ząbków niby nie widać... Ale boję się tego, zresztą czego ja się nie boję ;P

Córeńka moja wciąż ucina sobie półgodzinne drzemki. Właśnie jedna się skończyła i muszę już zakończyć pisanie, bo Mała się coś bardzo spina, chyba będzie kupka... A propos kupki, pamiętam jak doświadczone mamy na blogach pisały, że ten temat zajmuje dużo miejsca w rozmowach... U nas nie jest inaczej. Nie wiedziałam, że można bardzo poważnie i długo o gówienkach rozmawiać, ale na szczęście głównie w mężem :)

czwartek, 8 maja 2014

O rany jestem mamą! Czyli pół roku za nami... :)

Wiem, że jestem nie do końca ogarnięta z tym całym macierzyństwem i pewnie się powtarzam, ale naprawdę nie mogę w to jeszcze wszystko uwierzyć...
Jakby nie patrzeć to wiele lat żyłam bez dziecka, więc nieco przyzwyczaiłam się do takiego stanu rzeczy.

Albert Einstein powiedział: "Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko."
Osobiście skłaniam się ku temu drugiemu i wbrew pozorom nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem czy jakąkolwiek inną religią.

Od momentu kiedy ujrzałam dwie kreski na teście ciążowym poczułam magię. Każdy kolejny dzień i tydzień z brzuszkiem był niesamowity. Nastąpiło przewartościowanie świata. Jak tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży to Marysia była dla mnie najważniejsza. Od samego początku czułam, że to będzie dziewczynka. Nie mam nic do chłopców, ale strasznie się ucieszyłam, gdy na USG pani powiedziała: "To prawa, a to lewa warga sromowa"... Eh nie brzmi to najlepiej, ale tak to wyglądało. Ja dla pewności, że mąż zrozumiał zapytałam: "Czyli dziewczynka?", a na przytakującą odpowiedź aż zaklaskałam z radości :)

Wiecie... Od kiedy zdałam maturę szukałam głębszego sensu swojego istnienia. Spotkałam kilka mądrych ludzi na swojej drodze, z którymi mogłam się tym podzielić. Mój o wiele starszy kolega z byłej pracy widział te moje poszukiwania, nie wiem jak on to dojrzał, ale jakoś dojrzał. Kiedyś powiedział mi, że on miał tak samo. I pewnego dnia jakaś osoba, którą z kolei on darzył autorytetem powiedziała mu: "Ty szukasz i szukasz, a tu nie ma nic więcej. Nie ma nic więcej i nie będzie".
On jej w to nie uwierzył i przeżywał życie nadal szukając. Po wielu latach powiedział mi to samo: "M. nie ma nic więcej."

Kurczę nie wiem czy rozumiecie o co w ogóle mi chodzi... :)
Chodzi mi o to, żeby wiedzieć po co się żyje. Żeby czuć, że się żyje. Żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi, swoją drogę...

Przez wiele lat żyłam w przekonaniu, że "to" kiedyś znajdę, że kiedyś "to" poczuję, że się spełnię.
I dopiero teraz, po tylu latach znalazłam to!

Zawsze chciałam mieć dziecko, ale "zawsze" to nie był odpowiedni moment. A to studia, a to praca, a to dupa. A teraz widzę jak to wszystko było nic nie warte. 

Teraz odnalazłam sens. Teraz wiem, że żyję. I nadziwić się nie mogę...

Moja córeczka, córeńka moja kochana. Jeśli będziesz to kiedyś czytać (jak będziesz na tyle duża Marysiu) to wiedz, że to dzięki Tobie wiem po co żyję i dopiero teraz tak naprawdę chcę żyć. Jesteś najlepszą "rzeczą", która mnie kiedykolwiek spotkała i mogła spotkać.

Mogłabym pisać i pisać o tym jakim cudem jest wszystko co jest związane z Marysią, ale chyba nikomu by się tego czytać nie chciało... :)

Napiszę jeszcze tylko o tym, że córeńka moja kończy dziś PÓŁ ROKU! 
Pół roku...

O tym co potrafi i jaka teraz jest napiszę w następnym poście, a dla ciekawych Marysinowego wyglądu zamieszczam zdjęcia :)




poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Refleksyjnie

Wszystko przez tą pogodę. Dosyć, że leje to jeszcze pada ;/

Taka aura zmusza do rozmyślań. 
Rozmyślań, na które na całe szczęście mam stosunkowo mało czasu dzięki Marysi. 
No ale dziś mnie dopadło.

Co w życiu jestem w stanie osiągnąć? Co faktycznie osiągnę?
Czy Bóg istnieje? Jesteśmy efektem jego dzieła czy może darwinowskiej ewolucji?...

Co dziwne, nie dopadają mnie pytania typu: czy dobrze wychowam Marysię... Tzn. akurat dzisiaj nie dopadają :)

Nie wiem... jakiś taki smutek mnie ogarnia...

Chyba za dużo się wiadomości naoglądałam. Są dni, kiedy w tv oglądamy  prawie non stop bajki, albo kanały muzyczne (w tym polo tv, które usypia moją córeczkę w 10 min.! Nie wiem o co chodzi, ale jak Marysia jest marudna i nie chce mi usnąć to włączam polo tv, a tam pokaż majtki, pokaż biust, pokręć tyłkiem i tym podobne teksty i dziecko mi zasypia :)) wtedy mam w miarę dobry humor. Kiedy natomiast oglądam wszystkie programy informacyjne po kolei, nasłucham się o kolejnych wypadkach i tragediach, albo posłucham znowu Jarka prezesa bądź innego polityka to jakoś tak życie ze mnie uchodzi...

No i tak zostaję z tymi egzystencjalnymi pytaniami, na które najprawdopodobniej nigdy nie poznam odpowiedzi. 

Na szczęście jest Marysia, która właśnie się obudziła, a taka jest słodka po przebudzeniu :) i uśmiecha się... i ten jej uśmiech jest najważniejszy :)


wtorek, 8 kwietnia 2014

Stuknęło nam 5 miesięcy!!!

"No to mamy 11 tydzień...
Czasami pochłonięta sprawami zwykłego dnia zapominam o tym, że jestem w ciąży.
Kiedy sobie przypominam to nie mogę w to uwierzyć!...

Na ostatniej wizycie u ginekologa (tydzień temu) lekarz powiedział: "A chodź, połóż się, zrobimy usg, takie niezbyt dobrej jakości, ale zobaczymy jak tam ciąża, czy żyje".
Ja podekscytowana położyłam się i wpatrywałam w stary monitorek i naprawdę zobaczyłam maleńkiego człowieczka w pozycji embrionalnej, a po chwili maleństwo zaczęło wymachiwać rączkami i nóżkami, wierzgało się niesamowicie.
Lekarz powiedział: "No ciąża żyje, czyli wszystko w porządku".
Matko jakie to było wspaniałe uczucie. Przez cały dzień myślałam tylko o tym i nie mogłam się nacieszyć z małego wierzgającego się łobuzka  :)
Nie wiedziałam, że poczuję coś podobnego...

Zaczęłam się zastanawiać czy to mały łobuz czy łobuziara... :)"



To mój post z 30 kwietnia ubiegłego roku.  Dziś moja jednak łobuziara kończy 5 miesięcy! 
Matko, kiedy to minęło?! Dopiero co wpatrywałam się w czarny stary monitorek na którym widziałam tak malutkie i takie niewiarygodne życie...

Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy poczułam się mamą. 
Potem Marysia rosła i rosła dając mi odczuć swoją siłę :)

A potem ten cholerny lęk przed porodem i decyzja, że jednak naturalnie nie...

Jej pierwszy krzyk, moje łzy szczęścia. Pierwsze karmienie, przewijanie. To była dla mnie taka nowość. Czułam się durna i uważałam, że wszystko prawdopodobnie robię źle. 

Potem Jej pierwsze świadome uśmiechy. Jej "gadanie". 

Jak bardzo można uwielbiać swoje dziecko? 
Kocham ją i uwielbiam. Zachwycam się nią każdego dnia. Ja i mój mąż. Zwariowaliśmy na jej punkcie.

A teraz ma już 5 miesięcy :) Moja Kruszynka, moja Gwiazdeczka. 
Jest już taka duża. Ciągle po swojemu próbuje się komunikować, wyrażać oznaki zadowolenia oraz złości.
Śmieje się oszałamiająco. Umie już sama przekręcić się z brzuszka na plecy, a wczoraj po raz pierwszy przekręciła się z pleców na brzuszek wpędzając mnie w taką dumę jakby skończyła studia z wyróżnieniem :) 

Kochamy ją nad życie. 

Rozbraja, kiedy otwiera oczy i od razu posyła ten swój piękny uśmieszek w naszą stronę.Rozbawia nas do łez. Podobno bardzo rozśmiesza ją moje chrapanie ;/ (Od soboty jestem trochę przeziębiona, mam katar i boli mnie gardło. Kiedy się zdrzemnęłam z zatkanym nosem wydawałam różne dźwięki, a Marysia miała z tego powodu podobno niezłą polewkę)  :)

Już pisałam, że oszalałam z miłości do mojej córci, ale to szaleństwo trwa nadal. 
Wczoraj wpadł mi w oko taki demotywator, na którym był dzidziuś i podpis: "Szczęścia nie można kupić. Ale można je sobie urodzić."

To szczera prawda. Urodziłam sobie szczęście, którego tak pragnęłam, którego tak szukałam.

 

i uśmieszek dla blogowych Cioć :*


czwartek, 3 kwietnia 2014

Taki żarcik :)

Ten wpis z 1 kwietnia, że Marysia (moja pięciomiesięczna córeczka) mówi do mnie "mamo" to był żarcik :)

Nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała bloga na Prima Aprilis :D

Pozdrawiam wszystkie wkręcone :* 

I Ciebie Paulinko, Ty za dobrze mnie znasz ;*

wtorek, 1 kwietnia 2014

Moje dziecko mówi "mamo"!!!!!!!!!!!!

Marysia woła mnie jak coś chce "mamo! mamo!" !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Jak to możliwe, żeby niespełna pięciomiesięczne dziecko tak mówiło!!!???

czwartek, 27 marca 2014

Sposób na dobre samopoczucie

Kochane nie wiem czy Marysia da mi dokończyć ten post, bo narazie leży sobie spokojnie, ale to może się zmienić w każdej chwili ;)

Pisałam już o ćwiczeniach z Chodakowską. Skalpel mi bardzo odpowiada, reszty nie ćwiczyłam. Teraz robię go bardzo rzadko, bo znalazłam coś fajniejszego :) Oto najfajniejsze ćwiczenia jakie ostatnio robiłam. Dają wycisk. Pot się leje i na początku aż płakać się chce, ale kiedy człowiek wykona je do końca to naprawdę jest zadowolony a przede wszystkim dumny.

Zaczęłam walkę z nadprogramowymi kilogramami a fitness blender mi pomaga. Nigdy nie byłam typem miłośniczki fitnessu czy nawet sportu, tylko jakieś spacerowanie, ewentualnie stepper (dopóki się nie złamał ;P) Poważnie! Dziwne, bo wtedy ważyłam o prawie 20 kg mniej niż teraz ;) Ale normalnie pękła taka część (metalowa!!!) i nie dało się tego naprawić.

Poza tym jestem na diecie 1000-1300 kcal. Nie dało rady inaczej schudnąć. Wiem, że nie każdy ją poleca, ale staram się te kalorie wypełnić najzdrowiej jak potrafię. No i 5 kg już jest mniej w jakieś półtora miesiąca.

Jednak muszę przyznać, że zachęciła mnie do ćwiczeń Ewa to dzięki niej zaczęłam się ruszać. A dzięki ćwiczeniom mam o wiele lepszy humor i jakoś łatwiej jest :)


To był ten tajemniczy powód :)
Każdej z Was polecam.

Ps. Tak całkowicie z innej beczki, Marysia zrobiła dziś dwie kupki, choć normalnie wypróżnia się raz na dzień, bądź raz na dwa dni. Czy powinnam się obawiać, że coś jest nie tak?...

wtorek, 25 marca 2014

Oszalałam z miłości

Ostatni post był nieco dołujący. Moja córeczka zaczęła więcej jeść szczególnie na wieczór i w nocy i śpi teraz z dłuższymi przerwami. To oczywiście sprawiło poprawę humoru mamuśki :)

Poza tym Marysia przestała być już różowym ciałkiem co to się je tylko przewija, karmi i usypia. Czuję, że między nami powstała naprawdę duża więź. Córeńka moja potrafi wpatrywać się we mnie jak w obrazek, zaczepiać wymawiając "eee" albo "yyy" albo krzycząc :) Ostatnio także pokazuje jak ładnie piszczy ze złości :)

Mój Skarb dużo się uśmiecha. Łatwiej ją rozbawić. W zasadzie codziennie nas zaskakuje czymś nowym. Dzięki niej uśmiech pojawia się nam na twarzy o wiele częściej niż kiedy była nas tylko dwójka.

Nie mogę się na nią napatrzeć, nie mogę się nią nacieszyć, uwielbiam ją.


Ale muszę Wam powiedzieć, że dobry humor przynosi też pewna rzecz... Ale o tym w następnym poście, bo moja Gwiazdeczka się obudziła :)


piątek, 14 marca 2014

Jestem zmęczona

8 marca Marysi "stuknęło" 4 miesiące.
Czas tak zapierdziela, że nawet nie ogarniam. 

Ostatnio moja Córcia daje troszkę popalić. W dzień prawie nie śpi. Jej sen jest ustawiony na tryb dwudziestominutowy lub półgodzinny. 
W ostatnie piękne słoneczne dni chodziłyśmy codziennie na spacery. Czasem Mała popłakiwała, ale głównie przesypiała całe wycieczki. 
W nocy budzi się co 2 godziny na jedzenie. To dość męczące. Choć była też taka noc, że budziła się co godzina. Kocham moją Córeńkę nad życie i uwielbiam, ale wtedy myślałam, że zwariuję. 

W zasadzie nie mam czasu na nic. Ani na napisanie czegoś na blogu, ani na poczytanie Waszych.

Jednak oprócz zmęczenia czuję dumę z mojej pierworodnej. Ostatnio obróciła się sama z plecków na bok. Cały czas "gada", choć ostatnio potrzebuje do tego koniecznie włożonej do buźki całej dłoni. 

Mała ostatnio także zaczęła podnosić główkę tak jakby miała zamiar wstać. Robi też coś w rodzaju mostka. Długo nie chce leżeć w leżaczku, bo się zsuwa i podnosi sprawiając wrażenie jakby miała za chwilę faktycznie wstać i wyjść. 

Poza tym wszystko co ląduje w jej ręce ląduje także w jej buzi. Wkłada do niej wszystko co uda się jej chwycić. 

Wszystko byłoby pięknie, gdyby spała więcej w dzień i dłużej w nocy. Bo powiem Wam szczerze, że jestem zmęczona, po prostu zmęczona, zwyczajnie zmęczona...

Właśnie tak próbuję jak smakuje gwiazdka

Chciałabym poznać także smak tego misia :)

niedziela, 23 lutego 2014

Ćwiczenia z Chodakowską nie pozwalają schudnąć?

Zawsze mówiłam "odchudzam się od poniedziałku" albo "odchudzam się od jutra". "Jutro" zazwyczaj nie nadchodziło.

Od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie Chodakowska. Zaczęłam o niej czytać. Wiedziałam, że porywa tłumy i że ćwiczy z nią pół Polski. Jednak mam w sobie coś takiego, że skoro coś robią wszyscy to ja na przekór jakby myślę sobie, że ja nie jestem "wszyscy" i tego nie robię. Jednak efekty jakie dziewczyny pokazują w internecie przekonały mnie. Obiecałam sobie jednak, że nie napiszę tu Wam ani nikomu nie powiem, że zamierzam robić ćwiczenia z Chodakowską dopóki nie minie miesiąc a chęci ćwiczeń nie okażą się słomianym zapałem (tak jak zazwyczaj bywało). Z systematycznością zawsze miałam problem. Zresztą fitness jakoś nigdy mnie nie pociągał. Wolałam jeździć na rowerku czy spacerować.
Długo zabierałam się za Skalpel. Najpierw go obejrzałam. Potem obejrzałam jeszcze raz zajadając frytki ;)
Potem zrobiłam tylko na próbę 11 min, a potem zrobiłam cały. Zrobiłam jeden raz, drugi, trzeci i czwarty. Obiecałam sobie, że wytrzymam miesiąc i dopiero zobaczę jakie efekty i czy warto ćwiczyć dalej.
W pierwszym tygodniu Skalpel zrobiłam 4 razy, w następnym 5, kolejnym 6 i w ostatnim 4 (dziś byłby 5, ale zaraz wytłumaczę dlaczego nie będzie). Sama się zdziwiłam, że tak często chcę ćwiczyć. Ewa jakoś wciąga i naprawdę po ćwiczeniach z nią miałam o wiele lepsze samopoczucie.

Moim największym problemem był brzuch po ciąży, który nadal wyglądał jakbym była w 7 miesiącu. Brzuch (a raczej worek) zaczął się wchłaniać praktycznie od pierwszego Skalpela. Po każdych ćwiczeniach czułam, że brzucha jest mniej. Po miesiącu ćwiczeń faktycznie brzuch ciążowy zniknął. Ale...

No właśnie. Niestety się bardzo zawiodłam. Myślałam, że napiszę tu po miesiącu, że Ewa czyni cuda i że ćwiczenia z nią przynoszą zajebiste efekty. Być może tyle ćwiczeń to za mało. Być może sam Skalpel to za mało. Być może moja "dieta" jest zła.

Moje "ale" dotyczy spadku wagi. Po dwóch tygodniach spadło mi 0,5 kg. I już nic nawet gram nie spadł.
Nie wiem o co chodzi. Tydzień temu stwierdziłam, że piję za mało wody, więc zwiększyłam jej spożywanie, ale i tak nic. I to nie jest tak, że wagę mam spoko, a Skalpel zaczął wyrabiać mi mięśnie. Ja mam jakieś 10 kg nadwagi. Ograniczyłam ilość spożywanych posiłków. Zrezygnowałam z białego chleba. Z pieczywa jem jedną grahamkę dziennie, góra dwie i chlebek Pano (biedronkowy Wasa). Słodycze ograniczyłam do minimum, czyli jeden batonik na tydzień. Ostatni posiłek jem 20-21, a kładę się do łóżka po 24.

Myśłam, że jeśli będę regularnie się ruszać to kilogramy zaczną lecieć w dół...
Skalpel wyciska ze mnie poty, ale jest statyczny nie dynamiczny i dla początkujących najlepszy (tak słyszałam), bo Killer czy inne programy Ewy podobno są ciężkie do zrobienia.

Nie wiem gdzie popełniam błąd.

Przed ćwiczeniami z Ewą ze dwa tygodnie byłam już na "ograniczonym żarciu" i wtedy też nic mi waga nie spadła.
Jestem załamana. Czy to jakieś hormony nie pozwalają mi schudnąć? Czy powinnam jeść tylko sałatę? Ale odciągam pokarm (jakieś 300 ml dziennie) i chcę go mieć jeszcze jakiś czas dla Marysi, choć ona nie chce jeść z piersi to ja chcę jej dawać jeszcze moje mleko póki mogę.
Czy któraś z Was ćwiczyła Skalpel i ma podobne doświadczenia?

Może Wy podsuniecie mi jakiś pomysł, co robię źle? Proszę.

środa, 19 lutego 2014

Moja trzymięsięczna córka gada!

-"Mamo, czy byłabyś tak uprzejma sporządzić mi butelkę mleka? Mam poczucie, iż 120 ml mnie zaspokoi."

Hehe, no nie, tak to nie gada :) Zresztą za kilka lat pewnie też nie będzie tak mówić tylko: "Mamo mleka!" albo "Mamo jeść!".

Ale pomarzyć zawsze można ;)

Jednakowoż moja Córeczka i tak naprawdę próbuje "rozmawiać". Od "uuu", przez "baa", "guu", po "bi", "gi" "ga", "ma" i kilka jeszcze innych, o których w tym momencie nie pamiętam. Wypowiadając te dźwięki Marysia krzywi się i podnosi ton tak jak by chciała nas opieprzyć za coś, a czasem czymś zaciekawić, albo po prostu pogadać. Jej głosik jest naprawdę donośny :) A jej "rozmowy" potrafią być bardzo pocieszne. Codziennie umie nas czymś rozśmieszyć. Jest po prostu wspaniała, a ja dumna.

Co jeszcze u nas? Piękna pogoda zachęciła nas do spacerów. Marysia bardzo denerwuje się, kiedy słońce świeci jej prosto w twarzyczkę i daje donośnie o tym znać. Przyznam się Wam szczerze, że kiedy Mała zaczynać płakać na spacerze a ja jestem sama to troszkę się stresuję. Boję się, że słysząc taki płacz ludzie pomyślą, że jestem wyrodną matką, albo nieudolną. Na szczęście zawsze udaje mi się Maryśkę uspokoić :) Jednak wizja jej okropnego płaczu i mojej osoby próbującej ją uspokoić na środku chodnika jednej z najruchliwszych ulic troszkę mnie przeraża... Ale i tak spacery z Nią są samą przyjemnością...


czwartek, 13 lutego 2014

Szczepienia - my już po

Nadszedł czas na szczepienie. Zresztą przyszedł już miesiąc temu. Nie szczepiliśmy jednak Małej, bo albo miała katarek, albo pokasływała, a ja nie byłam w stanie stwierdzić czy to początek infekcji. Potem jeszcze dostaliśmy cynk, że w przychodni jakiś wirus panuje i żeby się lepiej wstrzymać ze szczepieniami.
Ale wszystko przeszło i nadszedł ten moment. Bałam się jak cholera. Marysia była śpiąca już na wejściu do przychodni i płakała cały czas, nawet jak była ważona i mierzona. Przy podaniu szczepionki płakała najbardziej, a i ja również z trudem powstrzymywałam łzy. Niestety nie wiedziałam, że trzeba mocno ścisnąć miejsce ukłucia. Tzn. pielęgniarka powiedziała: "Niech pani trzyma", ale za sekundę już kłuła nóżkę, a Marysia się bardzo wierzgała i rączkę nie przytrzymałam wystarczająco długo. Teraz moja Córcia ma zaczerwienione i troszkę opuchnięte to miejsce podania szczepionki na rączce, bo na nóżkach nie ma już śladu. Sczepiliśmy w poniedziałek. Minęły upragnione trzy doby :) Mój Skarb spał pół poniedziałku i w nocy płakała bardzo, bo nie chciało jej się czekać na jedzenie. Oprócz tego nic się na szczęście nie działo. Ale naprawdę dużo stresu kosztowała mnie ta szczepionka...  :/

Na szczęście przyjechała do mnie siostra w poniedziałek. Radość z jej towarzystwa pomogła mi bardzo w niewpadnięciu w panikę. Mimo iż mierzyliśmy temperaturę najpierw co godzinę potem rzadziej, to myślę, że podeszliśmy w miarę racjonalnie do sprawy. Taa... Kogo ja chcę oszukać. Mój mąż podszedł racjonalnie.
Nie obyło się bez kłótni z powodu mojego być może faktycznie nadmiernego strachu.

Przyznam się, że po powrocie z przychodni siedziałam, tuliłam, całowałam Małą i płakałam jak bóbr. Ale ja tak reaguję na stres. Niestety mąż chyba nie bardzo to rozumie.

No, ale siostra pomogła mi to przetrwać :) A oto ona z Marysią :)

środa, 29 stycznia 2014

Bo mama to nie tata

Taa... Ameryki nie odkryłam :) Jednakowoż muszę powiedzieć, że od jakiegoś tygodnia czuję się niezastąpiona :)
Tak to prawda mam dwie piersi, w których jest mleko i to przewaga nad Mężem przeogromna, bo On choćby nie wiem co tego nigdy mieć nie będzie. Jednak Moje Dziecko nie chce pić mleka z piersi, tzn. nie chce sama z piersi go wydobywać, ale mlekiem mamy tyle, że z butelki to nie pogardzi.
Właśnie z tymi piersiami to nie wiem co jest grane. Po prostu pewnego dnia przystawiłam Małą do piersi a ta zaczęła płakać. Potem sytuacja się powtórzytła. Przestałam Ją zmuszać. Odczekałam. Znowu jadła, a potem znów płacz. Obecnie jest tylko płacz. Zresztą moja Misia jak chce jeść to sygnalizuje to płaczem, a przystawienie jej do piersi jeszcze ten płacz potęguje. Nie wiem co robię nie tak. Smutno mi powiem szczerze z tego powodu, bo teraz, kiedy sutki nie są już bolące to karmienie było samą przyjemnością. A tu Mała nie chce... :( 

Ale nie o tym w sumie miałam pisać. 
Wiecie, kiedyś obserwując matki, które nie mogły się ruszyć nawet na krok bez dziecka uważałam, że za bardzo przyzwyczaiły do siebie dziecko. Myślałam, że specjalnie nie dopuszczały za często innych osób w obawie, że inni źle się ich pociechami zaopiekują i dlatego taki los ich spotkał, że stały się niewolnicami własnych dzieci. Jakaż ja byłam głupia.

Miałam nadzieję, że skoro mój mąż jest na L4 i spędza mniej więcej tyle samo czasu z Marysią co ja to nie będzie większej różnicy które z nas będzie się nią opiekowało. Tu po raz kolejny wyszła na jaw moja głupota.

Poszłam sobie pewnego razu załatwiać urzędowskie sprawy, a po drodze wstąpiłam do kilku sklepów. Na koniec wycieczki weszłam do apteki, w której odebrałam telefon typu "No gdzie ty jesteś?!"
Kiedy tylko otworzyłam drzwi do domu słyszałam płacz Małej. Płakała wniebogłosy, a Tata stał z przerażeniem i bezradnością w oczach. Wzięłam Ją tylko na ręce i po paru dosłownie minutach przestała płakać. Taka sytuacja powtarza się teraz w zasadzie codziennie, np. gdy rano odsypiam, albo kiedy Tatuś weźmie Malutką do innego pokoju do Cioci. Przychodzi wtedy z płaczącą Marysią, a ja od razu biorę Ją w ramiona i jest spokój.

Tak bardzo jak ta sytuacja mnie cieszy (bo mnie chyba Moje Dziecko kocha ;)) to i mnie przeraża, bo to oznacza, że w zasadzie nie mogę wyjść z domu na dłużej niż godzinę. Może jej to przejdzie? A może będzie gorzej?...

No cóż. Kocham swoje Dziecię nad życie, więc nie widzę aż tak wielkiego w tym problemu, ale troszkę szkoda mi Tatusia, który tak się stara zabawiać Małą, a Ta daje mu w kość. Nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tym, że matka to matka i matki zastąpić nikt nie może.

czwartek, 23 stycznia 2014

Wszystkiego najlepszego Mężu :)

Kochany A., 
wiem że czasem lubisz tu zajrzeć, dlatego postanowiłam właśnie tu napisać kilka słów dla Ciebie. 
Przede wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :) To już ósme urodziny spędzane razem.
A w związku 9 lat (tak dla przypomnienia, wiem że z obliczaniem rocznic masz trochę problem ;P ).
Zobacz jak szybko to minęło. Tyle czasu razem, tyle przeżyć, tyle wspomnień. Wiele razem przeszliśmy. Myślę, że wszystko wyszło nam na dobre. Dziś nie jesteśmy już we dwoje. Zobacz jaką piękną Istotkę stworzyliśmy! A Ty - Współtwórco wiedz, że zawsze byłeś i pozostaniesz jedynym kandydatem na ojca.

Serce rośnie, kiedy widzę jak opiekujesz się Maleństwem, kiedy się z Nią bawisz. Jesteś cudownym tatą.
Chcę Ci dziś podziękować, że jesteś ze mną. Wiem, że trudno czasem ze mną wytrzymać. Jestem płaczką żydowską i panikarą. Czasami zbyt też bujam w obłokach. Ty jesteś jedynym, który potrafi mnie uspokoić i ściągnąć na ziemię. Jakby nie Ty to nie wiem...

Muszę przyznać, że z każdym dniem nie tylko Marysię bardziej kocham, Ciebie także. 
Jesteście całym moim światem. Sprawiacie, że jestem szczęśliwa. 

Ostatnio zauważyłam, że kiedy Ciebie nie ma przy mnie dłuższy czas to ogarnia mnie smutek i tęsknota. Tylko przy Tobie mam dobre samopoczucie. Dlatego bądź przy mnie już zawsze... (oczywiście jeśli tego chcesz)

Na koniec chcę życzyć Ci spełnienia wszystkich Twoich marzeń. Życzę Ci, abyś kiedyś pojechał do Norwegii na ryby (najlepiej ze mną i Marysią) i złowił szczupaka-giganta oraz aby spełniło Ci się wszytko to czego chcesz.


Kocham M.

wtorek, 21 stycznia 2014

Jak przygotować psa na spotkanie z noworodkiem?

Te kobiety, które od jakiegoś czasu śledzą mojego bloga wiedzą, że jestem szczęśliwą posiadaczką pięknej suczki. W jednym z wpisów opowiadałam jak to na grzybobraniu o mało nie doprowadziła mnie do zawału serca bądź przedwczesnego porodu. Wiele osób mówiło mi, żebym na nią uważała jak Mała się urodzi, żebym nie zostawiała jej samej z psem itp. itd. Przeczytałam gdzieś w necie, że jesli chce się przygotować psa na przybycie nowego członka rodziny to trzeba przynieść do domu jakąś rzecz, która będzie pachniała nowo narodzonym dzieciątkiem. Mąż dał do powąchania moją koszulę nocną, którą przyniósł do domu celem uprania. Mówił, że sunia wwąchiwała się w nią dłuższy czas. Albo to pomogło, albo i bez tego nasz piesio nie miał zamiaru targać się na naszą Córeczkę. W dniu powrotu ze szpitala nasza pupilka obwąchiwała z zainteresowaniem Małą i latała po pokoju ciesząc się, że już wróciłam. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego w domu przewijania Marysi. Wzięłam ją na przewijak, jeszcze obolała, ze stresu czułam jak się pocę, Mała zaczęła niemiłosiernie płakać. Wtedy nasza suczka nie wiedziała chyba co się dzieje, albo myślała, że robię Córci krzywdę, bo zaczęła skomleć i stawać na dwie łapki, żeby zobaczyć co się dzieje (i tak by nie zobaczyła, bo jest za "krótka" ;P).
Od samego początku nie było żadnych problemów w relacjach noworodka, a potem niemowlaka z psem. Czasami pozwolimy suczce delikatnie polizać Małą po włoskach. Czasem zostawiam Marysię w pokoju z naszym pieskiem i nic się nie dzieje. Mam nadzieję, że tak już zostanie i że "dziewczyny" bardzo się ze sobą zaprzyjaźnią.
Dlatego chciałabym uspokoić wszystkie przyszłe mamy posiadające psy, które martwią się o swoje dzieciątka. 
Osobiście mam też nadzieję, że kiedyś moją Córcię i suczkę zastanę w takiej pozycji jak poniżej :)


czwartek, 16 stycznia 2014

Radość matki-wariatki

Hmm... Miałam się z Wami podzielić swoim lękiem przed szczepieniami Marysi w przyszłym tyg, ale chyba nie mam już siły o tym mówić. Od kilku dni magluję ten temat z moim mężem. Płaczę (jak po obejrzeniu wiadomości o Basi, która miała powikłania po szczepionce, których nie przeżyła :(... ) i się uspokajam. I tak w kółko. Jako matka-wariatka przejmuję się mnóstwem rzeczy, ale jest taki moment, w którym muszę odpuścić, bo inaczej naprawdę czuję, że jedną nogą jestem już na oddziale psychiatrycznym ;) No więc narazie odpuszczam. W poniedziałek mamy szczepić naszego kochanego brzdąca, więc pewnie temat wróci. Póki co muszę wziąć chwilę oddechu od tego tematu.

Skupię się na radosnej stronie macierzyństwa. Widok śmiejącej się Marysi jest bezcenny. Ostatnio odkryliśmy, że jak trzymam ją na rekach np. tańcząc i podchodzi tatuś i zaczepia córeczkę to mała śmieje się tak szeroko, że aż się z tego widoku popłakałam (toż to zdziwienie ;P kurczę, ja to jestem płaczka żydowska jakich mało!). Normalnie ją uwielbiamy. A poniżej próbka jej słodkiego uśmieszku :)



sobota, 11 stycznia 2014

Matka wariatka

Po przeczytaniu tego posta zapewne będziecie mogły stwierdzić u mnie chorobę psychiczną, może jakąś schizofrenię paranoidalną, albo coś podobnego.

Moja Córcia ma 2 miesiące. Moje uczucie do niej wzrasta z każdym dniem. W zasadzie nie wiem czemu tak długo zwlekałam z decyzją o posiadaniu dziecka, ponieważ pojawienie się na świecie Marysi to najwspanialsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała. Rzecz najlepsza, najdonioślejsza, najszczęśliwsza. 
Uwielbiam ją.
Patrzę na nią i nie mogę się nadziwić, że Ona tu jest. Jak to się w ogóle mogło stać? (i tu przypomina mi się scena ze Shreka, kiedy ten dowiaduje się, że będzie ojcem i zadaje to samo pytanie, bądź co bądź retoryczne, jednak Kot mu odpowiada: "Pozwól, że ci wyjaśnię. Widzisz, kiedy mężczyzna jest sam na sam z kobietą, budzi się napięcie, z którym nie wolno walczyć.") :D

Tylko, że właśnie nie o szczęściu miałam pisać, nie o tym, że płaczę po prostu jak na nią patrzę i jeszcze nigdy nie uroniłam tyle łez ze szczęścia jak od momentu jej narodzin.
O niepokoju miałam pisać. Matczynego niepokoju bądź niepokoju osoby faktycznie chorej psychicznie. 

Chodzi mi o to, że chciałabym, aby moja Córcia była szczęśliwa. Zdrowa, mądra, piękna i szczęśliwa. Chcę, żeby nie miała żadnych problemów, żadnych kłopotów, żadnych smutków. Chciałabym ją uchronić od całego zła tego świata. Kuźwa, którego jest pełno. Łeb mnie boli od słuchania kolejnych wiadomości, że pijany kierowca zabił dziecko, albo matkę lub ojca czyjegoś dziecka, albo kogokolwiek zabił. Coś mi się robi, kiedy widzę chore dzieci czy umierające. A propos, ostatnio obejrzałam kawalątek programu "Superwizjer", który nakręcono w Syrii. Pokazali tam jak ktoś reanimował pięcio, może sześcioletniego chłopca. Normalnie reanimował! Robił mu masaż serca, obmywał twarz wodą. Ktoś chyba zwykły, nie lekarz. Reanimacja była dramatyczna i niestety nie udana. Oczywiście od razu przełączyłam, ale nie mogłam powstrzymać a potem zatrzymać płaczu. Jezu! Czym zawiniło to dziecko??? A jeśli już o Jezusie wspomniałam, to przyznam po raz pierwszy na tym blogu, że mój ateizm pogłębia się po czymś takim. Ale to odrębny temat, na całkiem innego posta, a nawet innego bloga.

Chciałabym uchronić moją Córcię od tego wszystkiego. Trzymam ją w ramionach i myślę: "Nigdy Cię nie puszczę. Nie pozwolę Cię skrzywdzić". Ale zdaję sobie sprawę z tego, że to po prostu niemożliwe. I nie mogę sobie z tym poradzić. Nie mogę się pogodzić z tym, że nie mam takiej władzy, żeby mieć wpływ na wszystko. Panicznie się boję wszystkiego co mogłoby zrobić krzywdę mojemu dziecku. 
To jest mój psychiczny problem... :(

niedziela, 5 stycznia 2014

Nowy powód do płaczu...

Są rzeczy, które doprowadzają mnie do płaczu. Krzywda zwierząt i ludzi, wzruszające sceny filmowe, niektóre piosenki, moja mała piękna córeńka. Nie wiedziałam jednak, że doprowadzić mnie do łez może pewna rzecz...

Wczoraj po raz pierwszy obejrzałam kawałek programu "Kolacja z szefem" na polsacie. Dziewczyny walczyły o stanowisko jakiegoś koordynatora w agencji modelek. Praca miała być naprawdę dobrze płatna (około 6 tys. zł.) i ciekawa. Mniejsza o stanowisko, miało to być ciekawe i dobrze płatne zajęcie. Oglądając werdykt szefowej, która dokonała wyboru między kandydatkami, popłakałam się.

Dziś na polepszenie humoru (jakiegoś takiego dziwnego doła dostałam od wczoraj, może właśnie przez ten program na polsacie) włączyłam sobie serial "Przyjaciele". Akurat trafiłam na odcinek (oglądam po kolei od pierwszej serii), gdzie Chandler dostał wymarzoną pracę na stanowisku młodszego copywritera w agencji reklamowej. No i po tym zapłakałam rzewnymi łzami :(

O co chodzi? 
Od momentu, gdy zdałam maturę moim największym marzeniem (obok tego, aby spotkać prawdziwą miłość) była dobra praca. Zaczynałam fatalnie pracując w McDonaldzie. Dzięki mojemu ojcu miałam bardzo niską samoocenę i bardzo nisko oceniałam swoje możliwości. Później każda praca była coraz lepsza (lepiej płatna i w lepszych warunkach), jednak nie robiłam tego co chciałam, o czym marzyłam. Ale z marzeniami też mam dziwnie, bo po maturze marzyłam o pracy w radiu jako prezenterka. Trafiłam na praktyki do takiego jednego radia (kiedy jeszcze mieszkałam w swoim rodzinnym mieście, większym od tego, w którym mieszkam obecnie), ale niestety naczelna uważała, że "kobiety źle brzmią w eterze" i zatrudniała samych facetów, a raczej chłopaków. Ja pracowałam w news roomie, ale nie kręciło mnie latanie za informacjami i robienie z nich na siłę sensacji. Odpuściłam radio, choć cały czas we mnie to siedzi i upajam się każdym jednym komplementem, że mam ładny głos.
Potem zapragnęłam pomagać ludziom. W liceum każdy mówił mi, żebym szła na psychologię, nie powiem, że człowiek interesuje mnie jak cholera i wszystko co się z człowieczą naturą wiąże, jednak na takie studia nie było mnie po prostu stać. Wybrałam pracę socjalną i pedagogikę - zaocznie. Nigdy nie pracowałam w zawodzie. To znaczy moja ostatnia praca (3 miesięczny projekt) jako asystent rodziny była już w zawodzie, bo mieściła się w obrębie pracy socjalnej i w sumie pedagogiki również. To była moja najfajniejsza praca. Najbardziej odpowiedzialna i okropnie stresująca, ale najfajniejsza. Była także ciekawa, wiele się działo. Ale może dlatego, że działo się wiele to nie potrafię określić czy była to praca moich marzeń. Pracując na tym stanowisku czasem kładłam się spać ze stwierdzeniem, że się do tego nie nadaję (za bardzo przeżywam itp.), po czym następnego dnia już uważałam, że jestem do tego stworzona. Wszystko zależało jak układała się współpraca między mną a osobami, którymi miałam pomóc.
Siedzi we mnie jeszcze jedno marzenie... Marzenie, które spełniło się Chandler'owi - chciałabym byc copywriterem. 

Moje marzenie o ciekawej i dobrze płatnej pracy (jeśli dobrze płatnej to nie asystent rodziny, bo ta taka nie była) nie wiem czy kiedyś się spełni. Przeszkód jest wiele, zaczynając od takich jak mieszkanie w małym miasteczku, chęci wychowywania córeczki, braku doświadczenia, kończąc na braku wiary, że do czegokolwiek się nadaję.

Dlatego płaczę kiedy widzę spełniające się moje marzenia, tyle że to nie ja je spełniam... :(

Kończę ten dołujący wpis. Jedynym pocieszeniem w tym całym moim życiu jest moja piękna wspaniała Córeczka, którą właśnie kołyszę jedną nogą w foteliku, co umożliwia mi pisanie :) oraz mój kochany mąż oczywiście :)

Pozdrawiam wszystkie kobiety, które realizują się zawodowo i łączę się w bólu z tymi, które mają podobną sytuację do mojej. Całuski :*