niedziela, 23 lutego 2014

Ćwiczenia z Chodakowską nie pozwalają schudnąć?

Zawsze mówiłam "odchudzam się od poniedziałku" albo "odchudzam się od jutra". "Jutro" zazwyczaj nie nadchodziło.

Od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie Chodakowska. Zaczęłam o niej czytać. Wiedziałam, że porywa tłumy i że ćwiczy z nią pół Polski. Jednak mam w sobie coś takiego, że skoro coś robią wszyscy to ja na przekór jakby myślę sobie, że ja nie jestem "wszyscy" i tego nie robię. Jednak efekty jakie dziewczyny pokazują w internecie przekonały mnie. Obiecałam sobie jednak, że nie napiszę tu Wam ani nikomu nie powiem, że zamierzam robić ćwiczenia z Chodakowską dopóki nie minie miesiąc a chęci ćwiczeń nie okażą się słomianym zapałem (tak jak zazwyczaj bywało). Z systematycznością zawsze miałam problem. Zresztą fitness jakoś nigdy mnie nie pociągał. Wolałam jeździć na rowerku czy spacerować.
Długo zabierałam się za Skalpel. Najpierw go obejrzałam. Potem obejrzałam jeszcze raz zajadając frytki ;)
Potem zrobiłam tylko na próbę 11 min, a potem zrobiłam cały. Zrobiłam jeden raz, drugi, trzeci i czwarty. Obiecałam sobie, że wytrzymam miesiąc i dopiero zobaczę jakie efekty i czy warto ćwiczyć dalej.
W pierwszym tygodniu Skalpel zrobiłam 4 razy, w następnym 5, kolejnym 6 i w ostatnim 4 (dziś byłby 5, ale zaraz wytłumaczę dlaczego nie będzie). Sama się zdziwiłam, że tak często chcę ćwiczyć. Ewa jakoś wciąga i naprawdę po ćwiczeniach z nią miałam o wiele lepsze samopoczucie.

Moim największym problemem był brzuch po ciąży, który nadal wyglądał jakbym była w 7 miesiącu. Brzuch (a raczej worek) zaczął się wchłaniać praktycznie od pierwszego Skalpela. Po każdych ćwiczeniach czułam, że brzucha jest mniej. Po miesiącu ćwiczeń faktycznie brzuch ciążowy zniknął. Ale...

No właśnie. Niestety się bardzo zawiodłam. Myślałam, że napiszę tu po miesiącu, że Ewa czyni cuda i że ćwiczenia z nią przynoszą zajebiste efekty. Być może tyle ćwiczeń to za mało. Być może sam Skalpel to za mało. Być może moja "dieta" jest zła.

Moje "ale" dotyczy spadku wagi. Po dwóch tygodniach spadło mi 0,5 kg. I już nic nawet gram nie spadł.
Nie wiem o co chodzi. Tydzień temu stwierdziłam, że piję za mało wody, więc zwiększyłam jej spożywanie, ale i tak nic. I to nie jest tak, że wagę mam spoko, a Skalpel zaczął wyrabiać mi mięśnie. Ja mam jakieś 10 kg nadwagi. Ograniczyłam ilość spożywanych posiłków. Zrezygnowałam z białego chleba. Z pieczywa jem jedną grahamkę dziennie, góra dwie i chlebek Pano (biedronkowy Wasa). Słodycze ograniczyłam do minimum, czyli jeden batonik na tydzień. Ostatni posiłek jem 20-21, a kładę się do łóżka po 24.

Myśłam, że jeśli będę regularnie się ruszać to kilogramy zaczną lecieć w dół...
Skalpel wyciska ze mnie poty, ale jest statyczny nie dynamiczny i dla początkujących najlepszy (tak słyszałam), bo Killer czy inne programy Ewy podobno są ciężkie do zrobienia.

Nie wiem gdzie popełniam błąd.

Przed ćwiczeniami z Ewą ze dwa tygodnie byłam już na "ograniczonym żarciu" i wtedy też nic mi waga nie spadła.
Jestem załamana. Czy to jakieś hormony nie pozwalają mi schudnąć? Czy powinnam jeść tylko sałatę? Ale odciągam pokarm (jakieś 300 ml dziennie) i chcę go mieć jeszcze jakiś czas dla Marysi, choć ona nie chce jeść z piersi to ja chcę jej dawać jeszcze moje mleko póki mogę.
Czy któraś z Was ćwiczyła Skalpel i ma podobne doświadczenia?

Może Wy podsuniecie mi jakiś pomysł, co robię źle? Proszę.

środa, 19 lutego 2014

Moja trzymięsięczna córka gada!

-"Mamo, czy byłabyś tak uprzejma sporządzić mi butelkę mleka? Mam poczucie, iż 120 ml mnie zaspokoi."

Hehe, no nie, tak to nie gada :) Zresztą za kilka lat pewnie też nie będzie tak mówić tylko: "Mamo mleka!" albo "Mamo jeść!".

Ale pomarzyć zawsze można ;)

Jednakowoż moja Córeczka i tak naprawdę próbuje "rozmawiać". Od "uuu", przez "baa", "guu", po "bi", "gi" "ga", "ma" i kilka jeszcze innych, o których w tym momencie nie pamiętam. Wypowiadając te dźwięki Marysia krzywi się i podnosi ton tak jak by chciała nas opieprzyć za coś, a czasem czymś zaciekawić, albo po prostu pogadać. Jej głosik jest naprawdę donośny :) A jej "rozmowy" potrafią być bardzo pocieszne. Codziennie umie nas czymś rozśmieszyć. Jest po prostu wspaniała, a ja dumna.

Co jeszcze u nas? Piękna pogoda zachęciła nas do spacerów. Marysia bardzo denerwuje się, kiedy słońce świeci jej prosto w twarzyczkę i daje donośnie o tym znać. Przyznam się Wam szczerze, że kiedy Mała zaczynać płakać na spacerze a ja jestem sama to troszkę się stresuję. Boję się, że słysząc taki płacz ludzie pomyślą, że jestem wyrodną matką, albo nieudolną. Na szczęście zawsze udaje mi się Maryśkę uspokoić :) Jednak wizja jej okropnego płaczu i mojej osoby próbującej ją uspokoić na środku chodnika jednej z najruchliwszych ulic troszkę mnie przeraża... Ale i tak spacery z Nią są samą przyjemnością...


czwartek, 13 lutego 2014

Szczepienia - my już po

Nadszedł czas na szczepienie. Zresztą przyszedł już miesiąc temu. Nie szczepiliśmy jednak Małej, bo albo miała katarek, albo pokasływała, a ja nie byłam w stanie stwierdzić czy to początek infekcji. Potem jeszcze dostaliśmy cynk, że w przychodni jakiś wirus panuje i żeby się lepiej wstrzymać ze szczepieniami.
Ale wszystko przeszło i nadszedł ten moment. Bałam się jak cholera. Marysia była śpiąca już na wejściu do przychodni i płakała cały czas, nawet jak była ważona i mierzona. Przy podaniu szczepionki płakała najbardziej, a i ja również z trudem powstrzymywałam łzy. Niestety nie wiedziałam, że trzeba mocno ścisnąć miejsce ukłucia. Tzn. pielęgniarka powiedziała: "Niech pani trzyma", ale za sekundę już kłuła nóżkę, a Marysia się bardzo wierzgała i rączkę nie przytrzymałam wystarczająco długo. Teraz moja Córcia ma zaczerwienione i troszkę opuchnięte to miejsce podania szczepionki na rączce, bo na nóżkach nie ma już śladu. Sczepiliśmy w poniedziałek. Minęły upragnione trzy doby :) Mój Skarb spał pół poniedziałku i w nocy płakała bardzo, bo nie chciało jej się czekać na jedzenie. Oprócz tego nic się na szczęście nie działo. Ale naprawdę dużo stresu kosztowała mnie ta szczepionka...  :/

Na szczęście przyjechała do mnie siostra w poniedziałek. Radość z jej towarzystwa pomogła mi bardzo w niewpadnięciu w panikę. Mimo iż mierzyliśmy temperaturę najpierw co godzinę potem rzadziej, to myślę, że podeszliśmy w miarę racjonalnie do sprawy. Taa... Kogo ja chcę oszukać. Mój mąż podszedł racjonalnie.
Nie obyło się bez kłótni z powodu mojego być może faktycznie nadmiernego strachu.

Przyznam się, że po powrocie z przychodni siedziałam, tuliłam, całowałam Małą i płakałam jak bóbr. Ale ja tak reaguję na stres. Niestety mąż chyba nie bardzo to rozumie.

No, ale siostra pomogła mi to przetrwać :) A oto ona z Marysią :)