środa, 30 października 2013

W niedzielę urodzę

Wczoraj była wizyta u gina. Wysłał mnie na KTG. 
Porodu nie widać.
Powiedział, że jeśli nie urodzę sama do niedzieli to mam przyjść w południe i poród mi wywołają.

Jestem pełna obaw. 
Wszystko przez te widełki dwutygodniowe. 
Lekarz twierdzi, że jestem w 39/40 tygodniu. Według tej daty termin porodu przypada na czwartek (jutro!!!).
Ale jeśli się myli (on i ja) to jestem w 37/38, a według tej daty powinnam rodzić 15 listopada.

Zalety wywołanego w niedzielę porodu:
- jeśli faktycznie jestem prawie w 40 tyg. to lepiej chyba dla małej, aby urodziła się wczesniej;
- mąż będzie przy mnie, bo 12 listopada jedzie do szpitala 100 km od naszego miejsca zamieszkania na laporoskopie podwójnej przepukliny udowej;
- będę miała Marysię za dosłownie chwilkę!


A teraz wady:
- jeśli jestem w 37/38 tyg. ciąży to boję się czy nie zaszkodzi taki wywoływany poród mojemu dziecku i czy tak samo zadziała na mnie substancja wywołująca jak na ciężarną w przenoszonej ciąży (naprawdę nie mam pojęcia czy jest jakaś różnica);
- boję się porodu wywoływanego :( chociaż znam dwie dziewczyny, który takowy miały i poszło w miarę "gładko";

Wiecie w tym całym amoku nie powiedziałam swojemu lekarzowi, że 7 lutego robiłam badanie krwi i na pewno nie byłam wtedy w ciąży (on podejrzewa, że miesiączka, która pojawiła się 8 lutego mogła nie być "prawdziwą" miesiączką tylko krwawieniem, które zdarza się w ciąży). Jednak nic nie zmienia faktu, że ta miesiączka była opóźniona o 11 dni, więc i dni płodne musiały być w innym terminie niż byłyby jakby 8 lutego był okres o czasie. 
No i pamiętam dokładnie kiedy poczułam ruchy. Gin mówi, że po tych ruchach też widać, że ciąża jest starsza niż jakbyśmy liczyli od ostatniej miesiączki.

Nie wiem.

Od połowy ciąży martwię się tym terminem. No i właśnie się tego obawiałam. Wiedziałam, że albo będę narażona na wywołanie porodu za wcześnie albo za późno. Gdyby liczył od ostatniego okresu martwiłabym się tak samo (wtedy o to, że za bardzo przenoszę ciążę).
Ale i tak szybko podejmuje się tutaj wywołania. W czwartek termin a on w niedzielę już chce, żebym przyszła (chciał, żebym położyła się do szpitala 2 listopada, ale ze względu na święto w tym dniu poprosiłam o 3).

Problem rozwiązałby samoistny poród. Od wczoraj próbujemy z mężem "pospieszyć" Marysię, ale póki co nic się nie dzieje. Zjadłam też wczoraj chyba najostrzejszą pizzę na świecie ;) i też nic :(
Poszłabym na długi spacer, ale pada :( 

K*rwa. Nie wiem co mam robić, co myśleć, jak się nastawić. 
Trzeba było się kochać z mężem raz w miesiącu, wtedy na bank wiedziałabym kiedy doszło do zapłodnienia...

:(

sobota, 26 października 2013

Kiedy ten poród?

Nie mam sił.
Choć ostatnie dwa dni i tak są w miarę. Dziś był nawet krótki spacer. Ostatnio nie bardzo na to mogę sobie pozwolić. Przez ostatnie kilka dni nawet nie miałam siły siedzieć przy kompie. Szybko się męczę i zniechęcam.
Mózg mnie zawodzi. Wygaduję rożne nielogiczne głupoty. "Nielogiczne głupoty"... O matko.
Dobrze, że za często tu ostatnio nie piszę, bo byście mnie wzięły za całkowicie głupią babę ;)

Noce coraz bardziej masakryczne.
Lęk przed porodem coraz większy.

Zaczynamy 39 tydzień.
Kuźwa, jak mała sama nie wyjdzie to mi przecież poród wywołają!

Kurdę. Dziewczyny - matki pytanie do Was: jak Wy dałyście radę? W sensie urodzić...



Żeby już "nielogicznych głupot" nie wypisywać to wstawiam swoje zdjęcie z dzisiejszego spaceru z bohaterką drugiego planu - moją sunią (o której już kiedyś co nieco wspominałam).


piątek, 18 października 2013

Poród. Czy to już?

Nie nie, nie rodzę :) Teraz nie rodzę, ale to może się zmienić... :D

Zaczynamy 38 tydzień. Teraz to chyba cały czas będę się zastanawiać przy każdym ciągnięciu i twardnieniu brzucha "czy to już?"...

Jak do tej pory nie miałam żadnego przeczucia, że to może będzie dziś. Po raz pierwszy dziś przyszła mi do głowy taka myśl. Nic mnie nie boli, nie mam skurczy, nie odeszły mi wody ani nawet czop. Ale jakoś dziwnie się czuję... Wcześniej godzinę chodziłam po pokoju, bo nie mogłam usiedzieć w miejscu. Trochę mnie ciągnie brzuch i jest twardy. Czasami mnie coś zakłuje w dole brzucha, ale to chyba Marysia się przeciąga...
No nie wiem. Nastawienie w tym momencie mam takie, że mogę iść na porodówkę :) Chociaż nie wiem czy odwaga nie odeszła by ze mnie wraz z wodami płodowymi ;) ...

No zobaczymy. 

Po ostatniej wizycie u gina we wtorek dowiedziałam się, że: "Jeszcze ze 2 tygodnie powinna posiedzieć". Paczta się, tak to miałam krótką szyjkę wg niego i już byłam tuż tuż, a teraz się nie spieszy... Eh...
A wkurzył mnie na wizycie. To moja pierwsza ciąża, więc mam mnóstwo pytań dotyczących porodu. Kiedy mu je zadawałam odpowiadał krótko i w ogóle powiedział, że nie ma bardzo czasu, bo zaraz musi iść na porodówkę. Zajebiście. Dobrze, że mam internet i książki o ciąży, bo od swojego lekarza bym się prawie nic nie dowiedziała co i jak. Szkoda mi już nerwów, żeby pisać o lekarzach. Mam nadzieję, że położne będą fajniejsze...

Dziwne, bo od ostatniej wizyty nie tylko nic nie przytyłam, ale schudłam pół kilo.
Obrączki nie noszę, bo po ostatnim założeniu musiałam ją ściągać z pomocą mydła.

No nic, czekamy. Czy to będzie dziś? Czy rozpoznam, że to już właściwe skurcze? Czy w odpowiednim momencie pojadę do szpitala? Nie wiem. Czas pokaże.
Jakby co to trzymajcie kciuki :)

poniedziałek, 14 października 2013

Trudne jest życie z ciężarną kobietą

Podobno. Chociaż mój mąż na pewno tak twierdzi ;)

To już 37 tydzień. Siły już nie te niestety. Grzybobranie odeszło w odstawkę. Ostatnio mój spacer po lesie wyglądał tak, że robiło mi się słabo, przysiadałam na pieńkach, na zmianę było mi gorąco i zimno, a kroki moje były naprawdę małe i długo mi w ogóle schodziło z przejściem małego odcinka. Szkoda, bo tak strasznie lubię chodzić po lesie... i trafiać na prawdziwki ;)

Noce też stają się trudne. Przekręcam się z boku na bok z niemałym wysiłkiem, stękam przy tym i sapie jak podczas innej czynności, de facto takiej, która umożliwiła noszenie owego brzuszka ;) 
Nie wiem jak to się dzieje, ale koniec tygodnia jest najgorszy, a szczególnie niedzielne wieczory. Chyba uświadamiam sobie, że minął kolejny tydzień, a więc i do porodu coraz bliżej. Podobno podczas takiego wieczoru robię się nieznośna i "gęgam"... :)

Określenie, że gęgam po raz pierwszy zostało użyte przez moją kochaniutką siostrzyczkę, która w obronie szwagra, kiedy się kłóciliśmy (a raczej ja udowadniałam swoje racje) powiedziała: "Ale ty gęgasz". Słowo to przyjęło się natychmiast do zbioru słów używanych przez mojego męża :) Siostrzyczko jak to czytasz to chciałabym Ci z tego miejsca za to serdecznie podziękować ;P 
Już widzę jak odpowiadasz z zadowoleniem "nie ma za co" :D

No więc jestem nieznośna i gęgam. Nie wiem czemu, ale faktycznie wczoraj odczuwałam potrzebę "zaczepiania" swojego męża. Kurczę, bo se pomyślałam: "Taki to ma dobrze! Czeka sobie na dzidziusia, leży bezstresowo na kanapie i ogląda telewizję jakby nigdy nic. A ja tu zaraz będę rodzić! Kiedy to będzie? Jaki to ból? Czy wszystko się uda? No i tak ciężko mi teraz. Ciężko mi chodzić, ciężko mi leżeć. Zgagi, zatwardzenia, mdłości, zasłabnięcia! Wszystko to mam w pakiecie, a on? A on se leży i uśmiecha się do mnie nie mając pojęcia co myślę w danej chwili."
No i żeby mu te myśli przybliżyć to zaczynam gęgać. A on co robi? Idzie wcześniej spać. Toż to cwaniak. I co tu robić jak nie ma komu pomamrać ociupinkę nawet?... To poszłam spać i ja, a dziś póki co jest ok :)

czwartek, 10 października 2013

W oczekiwaniu na... dzidziusia...

Początkowo tytuł posta miał brzmieć: "W oczekiwaniu na ból". Jednak pomyślałam sobie, że takie podejście jest złe.
Codziennie poświęcałam godziny na czytanie w internecie jak poród przeżywały inne kobiety. Teraz, kiedy niebawem zacznie się 37 tydzień każda godzina może być godziną "zero".

Najgorsze, że zaczęłam myśleć coraz bardziej o bólu. Kiedy się zacznie, jaki będzie, czy wytrzymam. Jednak wyczytałam w mądrej książce, że skupianie się na samym bólu jeszcze bardziej go spotęguje. Muszę myśleć o bólu jako o środku do celu. Dzięki temu, że pojawią się skurcze i ból to Marysia będzie mogła wyjść na świat, a przecież to jest dla mnie najważniejsze.

Muszę czekać na dziecko, a nie na ból.
Jednak myśli o nim trudno wyplewić :( Czasem w nocy podczas przekręcania się z jednego boku na drugi łapie mnie taki mocny kłujący ból nisko w dole brzucha. Wtedy dopadają mnie wątpliwości. Jeśli taki krótkotrwały ból sprawia, że stękam i szybko wstaję, żeby pozycję zmienić to co dopiero mówić o przeciskaniu dziecka przez krocze!

Mówią mi: "Nie myśl o tym" i "Za dużo myślisz". Taa... To już słyszałam 10 milionów razy w ciągu swojego życia. Na ile umiem to odpuszczam, ale ja chyba nie potrafię tak sobie "nie myśleć" na zawołanie.

Szwagierka też ostatnio się dziwiła, bo zastanawiałam się nad tym jaką brać koszulę nocną do szpitala, jedno czy dwuczęściową. Zaczęłam gdybać, że jak będę czuła się dobrze (tak jak ona) to dwuczęściowa ze spodniami jest lepsza, ale przecież mogę się czuć o wiele gorzej, albo mieć cesarkę to wtedy mogę nie mieć tyle siły na ściąganie i podciąganie spodni. Ona się dziwiła, że ja w ogóle myślę o takich rzeczach jak koszula i że tyle scenariuszy biorę pod uwagę. Powiedziała mi też, że ona nie czytała za wiele, a już na pewno nie tak jak ja wyszukując w internecie różne informacje. Ale mi to pomaga. Ostatnio zauważyłam u siebie gęstszą i obfitszą wydzielinę na wkładce higienicznej o lekkim zabarwieniu w kolorze jasno czerwonym. Zaczęłam się zastanawiać czy to jest ten czop śluzowy. A więc schemat jak zawsze: komputer włącz -> wujek google-> czop śluzowy. Zaskoczona byłam, bo wyświetliły się nawet zdjęcia tego czopa! Mi by chyba do głowy nie przyszło, żeby go fotografować (no bo do cholery po co???), ale na szczęście komuś przyszło. Po obejrzeniu tych zdjęć wiedziałam już, że u mnie to nie jest czop. Uspokoiłam się. Szukanie informacji budzi we mnie lęk, ale jednak bardziej uspokaja, dlatego nie zamierzam z tego rezygnować. Chcę wiedzieć co ze mną będzie się działo lub co może się stać.

Dni strasznie szybko mi mijają. Z całego dnia pamiętam dwie rzeczy: 1- pobudka i wstanie rano z łóżka i 2- pójście spać. W zasadzie ja tylko wstaję i idę spać. Dni lecą. Coraz bliżej do porodu. Chyba to czekanie mimo wszystko też na ból jest najgorsze. Zawsze czekanie jest najgorsze, na maturę, na obronę pracy dyplomowej, na rozmowę kwalifikacyjną. Ale o czekaniu to może kiedyś posta napiszę odrębnego. 
A póki co - czekam.
Na dziecko.

niedziela, 6 października 2013

Rozdrażnienie, zdenerwowanie, konflikty z mężem, czyli 36 tydzień ciąży i... ostatnia prosta?

W zasadzie więcej niż napisałam w tytule mówić nie trzeba. 
Wczorajszy dzień był pod względem rozdrażnienia i ogólnego w*urwienia najgorszy. Wszystko w sumie kręciło się wokół jednej sytuacji, a raczej czegoś co mąż zrobił a moim zdaniem nie powinien. To co zrobił świadczyło o tym i upewniło mnie, że on nie zdaje sobie chyba sprawy z tego, że ja noszę pod sercem nowego człowieka, który naprawdę już niedługo pojawi się w naszym życiu i wypełni je po brzegi.

Nosiłam w sobie ze dwa dni te myśli, aż wczoraj wybuchłam. Nie sama z siebie tylko zmusił mnie do wybuchnięcia mój kochany mąż pytaniami: "Co się dzieje?" i "co ci jest?". No to mu powiedziałam. 

Główne zarzuty dla oskarżonego męża postawione przez prokuratora żonę brzmiały następująco:
- brak zainteresowania brzuchem (brak dotyku, brak rozmów z dzieckiem, które już jest na tyle wykształcone, że słyszy co się do niego mówi);
- brak zainteresowania okresem ciąży;
- brak zainteresowania samopoczuciem żony;
- brak wiedzy na temat porodu (tzn. nie wymagam, żeby umiał odebrać dziecko, ale miło by było jakby wiedział, kiedy będzie trzeba jechać do szpitala);
- brak orientacji co nam jeszcze jest potrzebne dla dziecka, czego brakuje a co już posiadamy;
- nieprzygotowanie oraz nie zorientowanie się, czy wózek i łóżeczko nie potrzebują jakiegoś "dopieszczenia", (ponieważ mamy te rzeczy po córeczce mojej siostry, która ma dziś 3 latka, więc nawet już siostra nie pamięta czy coś tam naprawy nie potrzebuje);
- brak chęci wicia gniazdka dla dzidziuśka.
To były główne zarzuty.
Oczywiście oskarżony tłumaczył się, że to nie jest tak do końca jak ja myślę, że "źle czuję". To jest niezłe :) Ja mówię, że to i tamto i że "tak się czuję" a on: "To źle się czujesz". Eh...

Wyrzuciłam z siebie wszystko co mi na duszy ciążyło. Oczywiście podniesionym tonem (no bo jak się tu kłócić inaczej?), a za ścianą teściowa... No cóż, warunki do kłótni żadne, ale nie obchodziło mnie to za bardzo.

Pokłóciliśmy się, wypłakałam się i to porządnie no i mi trochę przeszło. Jednak zauważyłam, że zazwyczaj po takiej kłótni (kiedy i tak wychodzi na moje ;P) jakoś szybciej przychodziła ulga, a wczoraj długo mnie trzymało. Zresztą tego dnia denerwowali mnie też inni. Chyba wszyscy. I chyba wszystko.

Czy to normalne? 
Zaczęłam czytać, że jak 36 tydzień to i rozdrażnienie może być.
Zresztą płacząc wydukałam też do męża, że naprawdę boję się tego porodu, że jest mi ciężko też z tym brzuchem, że w nocy się nie wysypiam... Może troszkę zrozumiał po naszej oczyszczającej kłótni. Dziś rano czytał w internecie o paru rzeczach związanych z ciążą i porodem, ale obawiam się, że mu i to krótkie zainteresowanie przejdzie :( A szkoda, bo tak jak mu mówiłam tak naprawdę mam tylko jego, tylko na niego mogę liczyć, tylko jemu wszystko powiedzieć, tylko on jest tak blisko. To dlatego tyle od niego oczekuję. Chociaż, naprawdę to jest "aż" tyle? Czy ja wymagam za dużo? 

Na wszelki wypadek od wczoraj piję meliskę przed snem (nawet pomaga), może wnerwienie nie będzie takie dotkliwe. Zauważyłam też, że różnie się czuję każdego dnia. Jednego chodzę po lesie ponad 4 godziny i oprócz stóp nie boli mnie nic i czuję się świetnie, a czasem (jak dziś) już na wstępie spaceru czuję się zmęczona. Poza tym wiecie, że z pozycji leżącej na plecach nie mogę sama wstać? :/ 
No i oczywiście problemy z założeniem skarpetek, butów, że o obcinaniu paznokci u stóp nie wspomnę ;/

Trochę mnie męczy już ta ciąża. A z drugiej strony, boję się tego co będzie...

Niby nic dodać do tytułu posta, a jednak się nazbierało ;)

Najważniejsze, że dziś się nie kłócimy i prawdopodobnie zaśniemy w przyjaznej atmosferze :) Mam nadzieję, że tak będzie...

czwartek, 3 października 2013

Czy mój poród będzie podobny do porodu mojej mamy?

No właśnie. 
Zetknęłam się z takimi opiniami, że córka rodzi podobnie jak matka. Nie ucieszyło mnie to za bardzo, bo moja mama rodziła dość długo mnie oraz moje rodzeństwo (mnie najdłużej ;/ ) o czym ostatnio z delikatnymi wyrzutami mnie poinformowała ;)
Również jeśli chodzi o wagę po urodzeniu, podobno rodzi się dziecko o podobnej wadze jaką samemu się miało zaraz po przyjściu na świat... Co również pocieszające nie jest, ponieważ ja i rodzeństwo mieliśmy ponad 4 kg. 

Zaniepokojona takimi doniesieniami postanowiłam przeszukać forumy internetowe, żeby zobaczyć czy faktycznie w większości przypadków to się sprawdza. Dlatego także piszę na ten temat post, aby poznać Wasze doświadczenie w tym zakresie i Wasze zdanie.

Po przeszperaniu neta na ten temat przeczytałam, że na szczęście w większości przypadków porody córek różniły się jednak od ich matek. Z wagą także bywa różnie.

Zbieram też informacje na temat bóli porodowych oraz przebiegu porodu. Zauważyłam, że te kobiety które same sobie powiedziały "Nie ma bata szybko urodzę" to im się to udało. Pomału zaczynam sobie wbijać do głowy, że u mnie też tak będzie, chociaż... 
No właśnie, bo z pozytywnym myśleniem to jest tak, że rozczarowanie jest potem duże jak coś nie pójdzie po naszej pozytywnej myśli... No i nie wiem, czy nastawić się na "masakrę piłą mechaniczną" (choć gorącą nadzieję mam, że piły mechanicznej to jednak na porodówce nie używają ;P) czy raczej na szybkie "ciach pach"...

A Wy jak radzicie?... I jak to z Wami było?... 
Z góry dzięki za odp :*

wtorek, 1 października 2013

Zostałam (z)nominowana :)

Dziękuję za nominacje, które dostałam od http://malego-misia-mama.blogspot.com oraz http://filipiamama.blogspot.com. Jako pierwsza nominowała mnie właścicielka bloga: http://fistaszkowy.blogspot.com, dlatego myślę, że będzie najlepiej kiedy na jej pytania odpowiem :)

Za nominację do Liebster Award bardzo dziękuję :*

Nominację do Liebster Award otrzymuje się od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, dlatego też daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która "Cię" nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań, Nie wolno nominować bloga, który "Cię" nominował.

A oto pytania od Marty Pater wraz z moimi odpowiedziami:

  •     Dom to dla mnie... szczęście
  •     Jestem szczęśliwa, gdy... mój mąż jest blisko
  •     Co robię dla siebie? piszę bloga :)
  •     Wkurza mnie... niesprawiedliwość
  •     Czasem chciałabym... uciec gdzieś
  •     Czego słucham? obecnie Sade
  •     W ludziach cenię... szczerość
  •     Chciałabym zajmować się zawodowo... pomaganiem innym
  •     Kiedy mam natchnienie do pisania? piszę post na bloga
  •     Męczy mnie... katar ;/
  •     Uwielbiam... śpiewać

To raczej wbrew zasadom nominować te blogi, które mnie nominowały, jednakowoż odpowiedziałam na nominację Marty Pater, więc uważam, że inne blogi mogę nominować, tym bardziej, że zaglądam na nie obowiązkowo.
Gdy już włączę komputer i jestem w necie to nie wyobrażam sobie nie zajrzeć do:

  •     http://malego-misia-mama.blogspot.com
  •     http://mama2c.blogspot.com
  •     http://aleksander-odkrywa.blogspot.com
  •     http://coraz-wiekszy-brzuszek.blogspot.com

Zaglądam również do:

  •     http://panifanaberia.blogspot.com
  •     http://filipiamama.blogspot.com
  •     http://kobietablogujaca.blogspot.com
  •     http://rozmowyzm.blox.pl/html
  •     http://marny-puch.blogspot.com
  •     http://mamania1.blogspot.com
  •     http://makuszki.blogspot.com/
    
A oto moje pytania:

1. Kiedy jestem smutna to...

2. Jestem jak...

3. Najbardziej w sobie lubię...

4. Moja największa zaleta to...

5. Boję się...

6. Uspokaja mnie...

7. Jestem zaje*ista, ponieważ... :)

8. Najbardziej w jesieni lubię...

9. Jakim rodzajem alkoholu zazwyczaj się upajam? :)

10. Cieszę się jak dziecko, gdy...

11. Najczęściej rozśmiesza mnie...