piątek, 29 listopada 2013

Poród – moja historia


Jak pisałam w ostatnim poście przed porodem miałam zgłosić się w szpitalu w niedzielę 3 listopada. Zgłosiłam się. Wiele z Was miało rację – nic w niedzielę nie zrobiono (ba! Nie zrobiono także przez następne parę dni, ale wszystko po kolei…).
W niedzielę ze dwa zapisy KTG, może trzy. I leżałam sama w sali przedporodowej. Bez telewizora, bez towarzystwa, w samym końcu oddziału. Miałam wrażenie, że leżę w jakiejś umieralni. Położne twierdziły, że dzieci w domu mi nie płaczą, więc poleżeć mogę. Choć same przyznawały, że sala przeznaczona jest na pobyt chwilowy, więc telewizora nie uwzględniono.

Przy przyjęciu rozwarcie na 2 cm, szyjka nie skróciła się zbyt wiele i była twarda (naprawdę szlag mnie trafia jak pomyślę, że mój drugi pobyt w szpitalu był właśnie z powodu krótkiej i miękkiej szyjki! :/ ).
W poniedziałek rano badanie. Rozwarcie takie samo. Twardość szyjki również. Lekarz – ordynator stwierdził, że najlepiej poczekać. Podobno miałam warunki na poród naturalny, ale nie chciał podać oksytocyny, ponieważ stwierdził, że przy twardej szyjce strasznie by mnie bolało i zwijałabym się z bólu, a tego on nie chce.
No więc przeleżałam cały poniedziałek. Mąż dzielnie przy mnie trwał. Na całe szczęście, bez niego bym tam chyba zwariowała. No i badania KTG, na których nie widać było skurczy. Skurczy, których niegdyś tak bardzo się bałam, a wtedy ich pragnęłam. Tak bardzo chciałam mieć już to wszystko za sobą.
Nastał się wtorek. Znowu badanie i znowu rozwarcie na 2 cm. Podobno „luźniejsze” 2 cm, ale jednak za mało. Znowu decyzja, że lepiej poczekać. Znowu KTG, które nie notuje skurczy.

Kolejny dzień na oddziale – środa. Pomału cierpliwość kończy się i mnie i mojemu mężowi. Cały czas 2 cm rozwarcia. Po południu przyjeżdża dziewczyna. Przy przyjęciu ma także rozwarcie na 2 cm, ale całkowity brak szyjki. Lekarz – ordynator powiedział dziewczynie, że dziś urodzi. Gdy rozwarcie miała na 4 cm postanowił przebić jej pęcherz z wodami płodowymi. Po 3 godzinach po tym dziewczyna urodziła. My z mężem słuchając i widząc to wszystko zdenerwowaliśmy się. Mną nikt tak naprawdę nie chciał się zająć. Mój lekarz prowadzący nawet do mnie specjalnie nie zaglądał. Przyszedł mnie zbadać dopiero po rozmowie z moim mężem. Po badaniu stwierdził, że nie widać żadnego postępu i trzeba czekać. Poprosiłam o zrobienie USG, ponieważ byłam bardzo ciekawa jak duża jest Marysia. Bałam się, że może być troszkę za duża (mój lęk wynikał chyba z tego, że wiele osób mi mówiło, że mam duży brzuch).
Zrobiono mi USG. Lekarz prowadzący stwierdził, że strachu nie ma, bo mała nie ma więcej niż 3500 g.
Po badaniu zapytałam go czy coś w mojej sprawie się ruszy. On odpowiedział, że może jutro podadzą mi „kroplóweczkę” z oksytocyną i żebym zapytała o nią lekarza-ordynatora.
Lekarz-ordynator przechadzając się po korytarzu zapytał „jak tam”. Powiedziałam, że lekarz prowadzący wspominał o kroplówce następnego dnia i że kazał mi pogadać o tym. Lekarz-ordynator wyraźnie się zdenerwował. Powiedział: „Jutro podać ci kroplówkę? A on sobie wyjeżdża jutro, więc go nie będzie. To jak się on zajmuje? Wszystko na mojej głowie”. I poszedł.
Po tym wkurzyliśmy się jeszcze bardziej. Ja się popłakałam co potem widział lekarz-ordynator. Później przechodząc  stwierdził, że założy mi dziś na noc cewnik. Uważał, że kroplówka z moją szyjką byłaby zbyt bolesna.  Postanowiliśmy z mężem sprawę oddać w ręce lekarza-ordynatora. Mąż poszedł z nim pogadać „prosząc” o zainteresowanie moją osobą. Słowo prosząc umieściłam w cudzysłowie, ponieważ fundamentem prośby były banknoty.  
Od razu zainteresowanie wzrosło o 400%. Lekarz-ordynator oficjalnie zajął się moja sprawą i odwiedzał mnie chyba co godzinę pytając o samopoczucie.  Wieczorem założono mi cewnik. Nic mnie to nie bolało. W nocy brzuch zaczął mnie pobolewać i pojawiały się lekkie skurcze. Naszym celem było rozwarcie na 4 cm i miękka szyjka, a najlepiej jej brak.
W czwartek z samego rana przyszedł mój nowy lekarz J Powiedział, że mam spacerować, żeby cewnik sam wypadł. W nocy odeszło trochę czopu śluzowego. Pomyślałam: „zaczynamy”. Kiedy rano jak tylko poszłam do łazienki bez żadnego spacerowania cewnik wypadł razem z resztą czopu byłam przekonana, że od porodu dzielą mnie już tylko godziny.
Badanie na „samolocie” i rozwarcie 4 cm. Szyjka miększa, ale dalej zbyt twarda. Zalecono mi dużo spaceru. Chodziłam więc cały czas. Lekarz powiedział, że lepiej poczekać na rozwój wydarzeń, że mam warunki do porodu naturalnego, że casarka to wcale nie taka dobra, bo potem się zrosty robią i takie tam.
Wiecie co było najgorsze i co budziło najwięcej kontrowersji???
Mój termin porodu.
Pielęgniarki dziwiły się co ja robię w ogóle na porodówce skoro mam termin na 15 listopada. Nie zawsze miałam siłę tłumaczyć, że tamta ostatnia miesiączka była spóźniona o 11 dni. A poza tym poszłam do szpitala, bo lekarz dał mi skierowanie, a nie z powodu mojego „widzi mi się”. Pielęgniarki dawały mi odczuć, że nie powinnam tam być. Nie stroniły od komentarzy, że „biologii nie da się oszukać”, że „natura wie co robi”. To samo twierdziła jedna z lekarek. Ona badając mnie także twierdziła, że powinnam poczekać, bo na poród po prostu przyjdzie czas. To mówiła lekarka, która de facto ma na sumieniu śmierć noworodka, ponieważ pozwoliła swojej pacjentce przenosić ciążę. Jednak one wszystkie robiły mi wodę z mózgu. Stresu dodawał również zbliżający się termin laparoskopii mojego męża, a tak bardzo chcieliśmy, żeby był przy mnie podczas porodu.
Jednak lekarz-ordynator twierdził, że na dzidziusia jest już czas i że muszę urodzić jeszcze w tym tygodniu. W czwartek  wieczorem podczas badania lekarz stwierdził, że jeśli nie będzie postępu do jutra rana to chyba on zdecyduje się zrobić mi cesarkę. Powiedział, że rano się okaże.
No i piątek rano. Badanie i okazuje się, że nadal jest 4 cm. Lekarz-ordynator powiedział, że chyba zdecyduje się na cesarskie cięcie. Pytałam czy nie mógłby mi przebić pęcherza z wodami płodowymi. Powiedział, że mógłby, ale jest mu bardzo trudno ocenić jak po tym się wszystko potoczy i że nie jest pewien czy nie będę się za bardzo męczyć. Pomyślał chwilę i stwierdził, że jednak będzie cesarka, że wydaje się jemu, że to będzie dla mnie najlepsze wyjście. Powiedziałam, że mu ufam i że niech się dzieje jak każe.
Oczywiście popłakałam się, że nie dowiem się co to poród naturalny i ze stresu w sumie też.
Przyszedł mąż. Pocieszał mnie, że to będzie najlepsze rozwiązanie.
Potem lewatywa, założenie cewnika, wywiad z anestezjologiem, przebranie się w zieloną koszulkę i ogromny strach.
Wszystko działo się bardzo szybko.
Jeszcze leżałam pod KTG, kiedy przyszła po mnie pani anestezjolog z jakąś inną kobietą i kazały mi iść z nimi.
Wzięłam głęboki oddech i poszłam. Dostałam jakiś drgawek, podobno ze stresu, a mnie wydawało się, że strasznie mi zimno.
Znieczulenie podpajęczynówkowe, czyli od piersi w dół miałam nie czuć bólu. Tak było. Myślałam, że w ogóle nie będę czuła nóg, ale czułam dotyk, ale bólu nie. Muszę przyznać, że pani anestezjolog trafiła mi się zajebista. Cały czas mnie zagadywała, uśmiechała się do mnie, głaskała po włosach.
Czułam jak rozciągają mi skórę na brzuchu. Czułam jak odpłynęły wody. Bardzo szybko usłyszałam płacz Marysi. Matko jakie to było wspaniałe uczucie. Potem zapytałam pani anestezjolog ile Marysia ma punktów, ona od razu poszła zczaić, przyszła i powiedziała, że 10 i że jest piękna. A za chwilę po prostu po nią poszła, żeby mi ją pokazać. Przybliżyła ją do mnie tak, żebym mogła ją pocałować. Strasznie się wzruszyłam i oczywiście popłakałam.
Wszystko trwało naprawdę krótko. Pamiętam słowa lekarza-ordynatora: „dziękuję” i wiedziałam, że już koniec.
Potem przewieźli mnie na salę i więcej to już nie ma co opowiadać, no może tylko tyle, że następnego dnia kazali mi wstać. Kiedy wstałam czułam tak potworny ból jak jeszcze nigdy w życiu. Ból był cały czas, tyle że im więcej chodziłam tym był mniejszy.
To tyle o porodzie i o długiej drodze do niego. Pozdrawiam i podziwiam wszystkich, którzy wytrwale przeczytali do końca :*

niedziela, 24 listopada 2013

Co na grypę dla matki karmiącej?

Znowu jeszcze nie wpis o porodzie, ponieważ ten "się pisze" jeszcze :) Już wyszło trochę dużo do poczytania i nie wiem czy któraś z Was da radę wytrwać do końca... ;) Dopiszę jeszcze kilka zdań i zamieszczę wpis na dniach.

A teraz mam palącą sprawę. Od tygodnia męczy mnie straszny kaszel i do tego dochodzi lekka gorączka i dreszcze, czyli typowe objawy przeziębienia. Położna kazała brać oscillococcinum i pić syrop prawoślazowy ewentualnie paracetamol. Tak robiłam, ale nie pomogło za wiele. 
Kaszel mam wstrząsający i może to głupie, ale boję się, że mi się rana w brzuchu "rozejdzie"od tego kaszlu...

Mam problemy z zasypianiem, bo kaszlę non stop. Czuję się fatalnie, jakby mnie coś połknęło, przeżuło i wypluło :(

Ja to mam szczęście, że musiało mnie to spotkać 2 tyg. po operacji :/

No i mam pytanie do Was znowu moje drogie "wyrocznie". Karmię piersią i nie wiem co można jeszcze brać. Jak Wy się ratowałyście w takich sytuacjach?

Pozdrawiam serdecznie i z góry dziękuję :*

środa, 20 listopada 2013

Ile trwa krwawienie po cesarce?

Hej Dziewczyny.

Jeszcze nie opiszę porodu i wszystkiego co z nim związane, bo dużo mam do opowiedzenia, a czasu narazie mało ;/

Mam problem. 

Od wczoraj wieczora nie mam już krwawienia i niepokoję się tym faktem.
Dlatego chciałabym Was zapytać jak to było u Was? Szczególnie interesują mnie wypowiedzi kobiet po cesarskim cięciu. 
Wychodzi na to, że krwawienie miałam 11 dni. Czy to nie za krótko? Czy coś jest nie tak? 
Na kontrolę wybieram się dopiero we wtorek, ale nie wiem czy w tej sytuacji nie powinnam iść wcześniej...

Z góry dziękuję za odpowiedzi.

Dziękuję też za komentarze pod ostatnim wpisem :) Bardzo mi miło. Razem z Marysią za komplementy dziękujemy :*

piątek, 15 listopada 2013

Żyjemy! Żyjemy! :)

Kochane moje Dziewczyny!

Od "tamtej" niedzieli minęło dużo czasu. Wywoływanie porodu, a raczej próby wywoływania zaczęły się dopiero w środę przez umieszczenie cewnika. Nic większego się nie działo i lekarz podjął decyzję o cięciu cesarskim. 
Tym sposobem Marysia przyszła na świat w piątek o 10 30. Ważyła 3000 g i mierzyła 52 cm.
Kiedyś dokładnie wszystko opiszę. Ze szpitala wyszłyśmy we wtorek. Ból po cesarce niemiłosierny. Teraz też nie czuję się jeszcze rewelacyjnie, ale z każdym dniem jest lepiej. 

A teraz Kochane Panie przedstawiam Wam Marysię :D