Wybraliśmy się wczoraj na grzyby. Ja, mój mąż i moja teściowa. Ach! No i oczywiście moja sunia (to bardzo ważne, bo koszmar dotyczył jej psiej osóbki).
Nie zapędzaliśmy się w las tylko szliśmy drogą. Akurat ten las jest dziwny, bo momentami drzewa rosną bardzo gęsto, że staje się ciemno a potem rozjaśnia się, gdzie drzewa rosną w większych odstępach.
Zresztą ja nigdy nie wchodzę w chaszcze, bo nienawidzę i boję się pająków, a tych jest teraz pełno. Ja zawsze idę sobie na spokojnie drogą. Czasami mój mąż zapuszcza się bardziej.
Zachowanie naszej suczki jest takie, że idzie sobie zazwyczaj przy mężu i od czasu do czasu przylatuje do mnie. Cała wędrówka do lasu dla naszego psa to trasa od męża do mnie i ode mnie do męża (dzięki temu pies pokonuje naprawdę sporo km...).
Na zawołanie zawsze przylatuje. Ogólnie nasza suczka jest bardzo posłuszna.
Ja jestem psia mama oraz nadwrażliwiec.
Zresztą razem z mężem traktujemy swoją pupilkę jak członka rodziny. Mamy ją jakieś 6 lat i trzeba przyznać, że przelaliśmy na nią uczucia rodzicielskie... Jest naszą przytulanką, pupilkiem, a nawet dzieckiem.
Zarówno ja jak i mój mąż darzymy ją ogromnym uczuciem. Nie moglibyśmy patrzeć na jej krzywdę (co często wykorzystuje robiąc "oczka kota ze Shreka", kiedy tylko nadchodzi pora kąpieli czy obcinania pazurów).
Ja jestem nie tylko nadwrażliwiec, ale i panikara. Oprócz tego, gdy dzieje się krzywda komuś z bliskich to wtedy ograniczenia dla mnie znikają i jestem w stanie zrobić wszystko dla kogoś kogo kocham.
Wczoraj przeżyłam traumę. Po raz pierwszy w życiu na moje i męża zawołanie suczka się nie pojawiła przy nodze. Zgubiła się! Uciekła!
Kiedy tylko upewniłam się, że nie ma jej przy mężu od razu rzuciłam grzyby i poleciałam jej szukać. Najgorsze, że usłyszałam jej delikatny pisk. "Coś ją zagryza" - pomyślałam i rzuciłam się w chaszcze (w które normalnie nigdy bym nie weszła) i zaczęłam jej szukać. Wołałam ją jak tylko najgłośniej umiałam. Kiedy się nie odzywała ani nie przybiegała moje wołanie zamieniało się w przeraźliwy krzyk. Przedzierałam się przez krzaki płacząc i wołając moją sunię. W głowie miałam najgorszy z możliwych scenariuszy. Pomyślałam, że jeśli ją coś (jakieś dzikie zwierzę) napadło to ja je spłoszę, a pogryzioną psinkę zawiozę szybko do weterynarza. Biegłam na oślep, a raczej szłam stawiając wielkie kroki, bo przez te krzaczory nie dało rady łatwo się przedrzeć. Nie straszne stały mi się w momencie pająki i inne świństwa.
Mój mąż wbiegł za mną, bo bał się, że się zgubię. Nie mam orientacji ogólnie, a w lesie to już całkowita porażka.
Biegł za mną i mnie wołał, żebym nie leciała, że w takim lesie jej nie znajdę, że nie mogę się denerwować. Jednocześnie miał świadomość, że faktycznie naszemu psu musiało się przydarzyć coś złego. Powiedział nawet, że "już po psie".
Ani mi w głowie było się z tym pogodzić. Kazałam mu iść ze mną. Nie mogłam bezczynnie stać! Musiałam jej szukać!
Kiedy wchodziłam do lasu usłyszałam słowa teściowej do mojego męża "uspokój ją, bo nam narobi kłopotu". WAM narobię kłopotu? Fajnie, dobrze wiedzieć...
W ogóle to wszystko wyglądało strasznie. Ciężarna kobieta przeraźliwie kogoś wołająca i idąca w ciemno nie wiadomo gdzie oraz lecący za nią facet, który bał się, że ta za chwilę urodzi.
Kiedy pies nie przyleciał przez jakieś 15 minut (co jest nie do pomyślenia w jej przypadku) zaczęłam okropnie płakać. Mąż powtarzał, że jej nie znajdziemy w takim lesie, że są tu wilki, lisy i inne dzikie zwierzęta, które naszą małą suczkę jak dorwały to już po niej. Wziął mnie za rękę i zaczął wyprowadzać do drogi.
Bliżej drogi słyszę słowa teściowej: "o znalazła się". I za kilka sekund psina była przy nas. Mąż zdzielił ją w dupę. Ja nie wiedziałam czy ją przytulać czy co. Po prostu usiadłam na gołej ziemi i zaczęłam płakać. Ze szczęścia i z tych emocji.
Naprawdę myślałam, że już nigdy jej nie zobaczę!
Potem teściowa i mąż wydarli się na mnie, że nie dbam o dziecko, że nie mogę się tak przejmować.
Teściową sobie odpuszczam (teraz pewnie myśli, że jestem po**baną histeryczką), nie będę się jej tłumaczyć, ale mój mąż? Przecież znamy się od prawie 10 lat! Dobrze wie, że za bardzo się przejmuję wszystkim i wszystko przeżywam ciut mocniej niż inni! On mi mówi, że powinnam czasami wyluzować? Tyle razy tłumaczyłam mu, że nie umiem, że nie potrafię. Próbowałam nie raz to zmienić, ale NIE DA SIĘ!!! Potem mnie przytulał, uspokajał, ale na pewno mnie nie rozumiał.
Morałów z tej historii wyciągam dwa.
Jeden - nie wierz nigdy w 100% swojemu psu, nawet jeśli nigdy czegoś nie robił to zawsze może być ten pierwszy raz.
Drugi - jak mi Marysia kiedyś zrobi taki numer to ja się chyba przekręcę...
Ostatnio przeżyłam podobną traumę, jak moja kochana koteczka uciekła :( Mam dziada od kociaka, a ta sobie poszła w długą! Tego dnia jechaliśmy na takie pseudo wesele z mężem i głupio było się wycofać, więc cały czas myślałam, gdzie ona może być i czy coś się jej nie stało... Przedtem oczywiście biegałam wszędzie gdzie się dałam i ją wołałam, małżon i moja mama też ją nawoływali. A mój dziadek: "nie szukajcie jej i tak już jej nie znajdziecie". No brawo, nie ma to jak pocieszyć ludzi...A jednak, po 22 wróciła. Wróciła z bekiem, bo zgłodniała. Od teraz na podwórko wychodzi tylko w szelkach, nie ma miłości.
OdpowiedzUsuńNaszej suczce nie pozwoliliśmy później odejść dalej niż na metr. Mała franca się potem jeszcze obraziła, a jak jej tłumaczyłam w domu już co ja przeżyłam (konwersacja z nią to dla mnie normalne ;)) to zamykała oczy udając, że śpi ;)
UsuńTeż gadam ze swoimi pupilkami (pies i trzy koty) więc doskonale Cię rozumiem :)
UsuńHmm rozumiem Twoje zdenerwowanie! Niestety to zdenerwowanie zwiększy się o jakieś 200% jeśli chodzi o dziecko :) Nie martw się! Będzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !
No właśnie, po prostu przekręcę się na zawał... ;)
Usuńnoinowałam Twojego bloga do Liebster Award,http://fistaszkowy.blogspot.com/2013/09/zostaam-nominowana-do-liebster-award.html Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię rozumiem. Ale myślę, że mąż ma trochę rację. Bo rzeczywiście przy dziecku może być nie fajnie, a najważniejszy jest spokój wtedy. Kiedyś myślałam "jaką trzeba być matką, żeby zgubić dziecko".
OdpowiedzUsuńAż w końcu sama je zgubiłam w dużym sklepie, stał przy mnie, widziałam go, aż nagle mi znikł. Myślę, że właśnie to iż nie panikowałam i nie biegałam jak "głupia" sprawiło, że w ciągu 1 minuty znalazł się na dziale z zabawkami radośnie się nimi bawiąc.
twoj maz ma troche racji
OdpowiedzUsuńTo faktycznie traumatyczna sytuacja. Przeżywałam coś takiego kilka lat temu kiedy nasza kotka przepadła. Niestety okazało się, że wpadła pod samochód;(( Najważniejsze, że u was wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńŻeby uniknąć takich sytuacji, kiedy jadę na grzyby z ojcem, bo mój mąż nie grzybowy kompletnie, nie bierzemy ze sobą psa, chociaż też mu ufamy. Niestety w lesie psina może złapać jakiś trop, polecieć za innym zwierzakiem, a wtedy górę może wziąć instynkt i żadne wołanie nie pomoże. Także chociaż dla Łapka (psa moich rodziców) wyprawa na grzyby byłaby mega frajdą zostaje zawsze w domu, co by uniknąć podobnych sytuacji stresujących dla nas i niebezpiecznych dla niego:)
Doskonale Cię rozumiem. Kiedyś miałam psa. Całkiem sporego, bo była to mieszanka bernardyna i owczarka podhalańskiego. Kochałam tą psinę bezgranicznie. Owa Sara - bo tak jej było na imię - uciekała za każdym razem, ilekroć miała cieczkę, po czym jak gdyby nigdy nic wracała do domu. Przyzwyczailiśmy się już do tego, więc nie szukaliśmy jej rozpaczliwie. Jednak pewnego razu nie wróciła (zazwyczaj uciekała nocą, a koło dziesiątej rano była już w domu). Szukałam jej wraz z moją mamą, tatą, siostrą i mężem siostry. To było straszne. Spać po nocach nie mogłam... Kilka miesięcy później okazało się, że została przez przypadek zastrzelona przez myśliwego z naszej miejscowości i zakopana niedaleko lasu... :(
OdpowiedzUsuńP.S. Nominowałam Cię [http://malego-misia-mama.blogspot.com/2013/09/liebster-blog-award.html]
UsuńOj Kochana, ale się strachu musiałaś najeść. Nie zazdroszczę :( Najważniejsze, że się znalazła. I oby więcej takich numerów Ci nie robiła.
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Blog Award. Zapraszam http://filipiamama.blogspot.com/2013/10/nominacja.html
OdpowiedzUsuńmieli rację.. co byś zrobiła gdyby (tfu tfu) z tych nerwów dziecku coś by strzeliło do głowy :) i chciałoby wyjść (szukać psinki ;) ) .. Nie możesz się tak denerwować, musisz w nie których sytuacjach zachować spokój żeby normalnie funkcjonować.. Musisz na siebie uważać.. Jesteś w ciąży.
OdpowiedzUsuńAle strachu naprawdę narobiła..
Pozdrawiam
http://czekamynacud.blog.pl/