Są rzeczy, które doprowadzają mnie do płaczu. Krzywda zwierząt i ludzi, wzruszające sceny filmowe, niektóre piosenki, moja mała piękna córeńka. Nie wiedziałam jednak, że doprowadzić mnie do łez może pewna rzecz...
Wczoraj po raz pierwszy obejrzałam kawałek programu "Kolacja z szefem" na polsacie. Dziewczyny walczyły o stanowisko jakiegoś koordynatora w agencji modelek. Praca miała być naprawdę dobrze płatna (około 6 tys. zł.) i ciekawa. Mniejsza o stanowisko, miało to być ciekawe i dobrze płatne zajęcie. Oglądając werdykt szefowej, która dokonała wyboru między kandydatkami, popłakałam się.
Dziś na polepszenie humoru (jakiegoś takiego dziwnego doła dostałam od wczoraj, może właśnie przez ten program na polsacie) włączyłam sobie serial "Przyjaciele". Akurat trafiłam na odcinek (oglądam po kolei od pierwszej serii), gdzie Chandler dostał wymarzoną pracę na stanowisku młodszego copywritera w agencji reklamowej. No i po tym zapłakałam rzewnymi łzami :(
O co chodzi?
Od momentu, gdy zdałam maturę moim największym marzeniem (obok tego, aby spotkać prawdziwą miłość) była dobra praca. Zaczynałam fatalnie pracując w McDonaldzie. Dzięki mojemu ojcu miałam bardzo niską samoocenę i bardzo nisko oceniałam swoje możliwości. Później każda praca była coraz lepsza (lepiej płatna i w lepszych warunkach), jednak nie robiłam tego co chciałam, o czym marzyłam. Ale z marzeniami też mam dziwnie, bo po maturze marzyłam o pracy w radiu jako prezenterka. Trafiłam na praktyki do takiego jednego radia (kiedy jeszcze mieszkałam w swoim rodzinnym mieście, większym od tego, w którym mieszkam obecnie), ale niestety naczelna uważała, że "kobiety źle brzmią w eterze" i zatrudniała samych facetów, a raczej chłopaków. Ja pracowałam w news roomie, ale nie kręciło mnie latanie za informacjami i robienie z nich na siłę sensacji. Odpuściłam radio, choć cały czas we mnie to siedzi i upajam się każdym jednym komplementem, że mam ładny głos.
Potem zapragnęłam pomagać ludziom. W liceum każdy mówił mi, żebym szła na psychologię, nie powiem, że człowiek interesuje mnie jak cholera i wszystko co się z człowieczą naturą wiąże, jednak na takie studia nie było mnie po prostu stać. Wybrałam pracę socjalną i pedagogikę - zaocznie. Nigdy nie pracowałam w zawodzie. To znaczy moja ostatnia praca (3 miesięczny projekt) jako asystent rodziny była już w zawodzie, bo mieściła się w obrębie pracy socjalnej i w sumie pedagogiki również. To była moja najfajniejsza praca. Najbardziej odpowiedzialna i okropnie stresująca, ale najfajniejsza. Była także ciekawa, wiele się działo. Ale może dlatego, że działo się wiele to nie potrafię określić czy była to praca moich marzeń. Pracując na tym stanowisku czasem kładłam się spać ze stwierdzeniem, że się do tego nie nadaję (za bardzo przeżywam itp.), po czym następnego dnia już uważałam, że jestem do tego stworzona. Wszystko zależało jak układała się współpraca między mną a osobami, którymi miałam pomóc.
Siedzi we mnie jeszcze jedno marzenie... Marzenie, które spełniło się Chandler'owi - chciałabym byc copywriterem.
Moje marzenie o ciekawej i dobrze płatnej pracy (jeśli dobrze płatnej to nie asystent rodziny, bo ta taka nie była) nie wiem czy kiedyś się spełni. Przeszkód jest wiele, zaczynając od takich jak mieszkanie w małym miasteczku, chęci wychowywania córeczki, braku doświadczenia, kończąc na braku wiary, że do czegokolwiek się nadaję.
Dlatego płaczę kiedy widzę spełniające się moje marzenia, tyle że to nie ja je spełniam... :(
Kończę ten dołujący wpis. Jedynym pocieszeniem w tym całym moim życiu jest moja piękna wspaniała Córeczka, którą właśnie kołyszę jedną nogą w foteliku, co umożliwia mi pisanie :) oraz mój kochany mąż oczywiście :)
Pozdrawiam wszystkie kobiety, które realizują się zawodowo i łączę się w bólu z tymi, które mają podobną sytuację do mojej. Całuski :*
Kochana :*
OdpowiedzUsuńDziennikarstwo - też chciała, też w radiu... Zniechęciły mnie praktyki w Esce - do dzisiaj mam traumę po tym jak mnie tam potraktowano.
Moim marzeniem jest zdać magistra z pedagogiki i pracować w przedszkolu/szkole podstawowej klasy 1-3. Czy mi się uda? Nie wiem... ale będę się starała.
Co do niskiej samooceny... sama nie wiem czemu, ale też tak mam. Nie przez kogoś z rodziny, być może w sumie ja sama jestem temu winna... Nie wiem trudno mi odgadnąć.
Tak więc trzymaj się kochana, ja będę trzymać kciuki za Ciebie, a jeśli byś mogła to pokibicuj i mi trochę :)
Oczywiście, że pokibicuję :* i będę trzymać kciuki za nas obie...
UsuńJa miałam szansę realizować się zawodowo, ale moja rodzina uznała, że chyba mnie to nie interesuje. Zadecydowali za mnie. Teraz zrobię wszystko, żeby im udowodnić, że nadaję się do czegoś więcej niż opieka nad dzieckiem.
OdpowiedzUsuńTobie także życzę spełnienia marzeń, bo na to nigdy nie jest za późno;)
Trzymam kciuki;)
Hmm... chyba Ty sama wiesz najlepiej co Cię interesuje... Życzę więc siły w udowadnianiu, pokaż im Kochana! :*
UsuńSpełnienia marzeń !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ---> http://wiolka44.blog.pl/
Serdecznie dziękuję :)
UsuńZapraszam na bloga pod inną nazwą. Wciąż ten sam blog ale może na ten adres co masz możesz nie wejść, chociaż pewnie przekieruje na nową stronę, w sumie nic nie szkodzi napisać. Także informuje o zmianie
OdpowiedzUsuńhttp://czekamynacud.blog.pl/
Buziaki ;) :*
Nie martw się, kochana. Wszystko przyjdzie w swoim czasie. Pracę też na pewno znajdziesz wymarzoną :* Wierzę to i od dziś będę trzymała za Ciebie kciuki ;*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję, to miło z Twojej strony, ale chyba Ty tylko jesteś tak pewna mojego sukcesu... :*
UsuńKochana, najpierw ściskam Cię mocno. Nie płacz już. Takich jak Ty jest więcej- choćby ja... I widzę, że coraz więcej nas łączy... Jestem mistrzynią niskiej samooceny. Zwłaszcza jeśli chodzi o pracę zawodową, bo w innych dziedzinach tak już tego nie widać. Co do studiów i pracy... Był czas, że miałam naprawdę szerokie perspektywy, co do tego, co mogłabym w życiu robić... Potem przyszedł czas wyboru studiów i... dupa. Chyba wtedy pierwszy raz pomyślałam "A na co ja mogę pójść, przecież do niczego się nie nadaję..." Też od zawsze interesował mnie człowiek z Jego skomplikowaną naturą, Jego problemy... A że zawsze byłam niesamowicie empatyczna i wyczulona na krzywdę innych zachciało mi się zbawiać świat na kierunku: pedagogika resocjalizacyjna. Nie dostałam się na niego, więc poszłam wieczorowo na socjologię. Zmarnowałam 5lat, ale szkoda w ogóle o tym wspominać. Oczywiście nie przepracowałam ani dnia w swoim zawodzie, bo znaleźć po nim pracę, graniczy z cudem. Zresztą- to co chyba najgorsze, to nie chciałabym w nim pracować. Chciałabym robić coś zupełnie innego, ale na takie studia już za późno... I żyję ze świadomością, że nie będę tym, kim chciałabym być... Mając dwoje dzieci nie mam na szczęście czasu za często się dołować, chociaż te myśli czasem wracają- nie powiem. Zwłaszcza, że mój mąż odnosi sukcesy zawodowe w pracy zgodnej z Jego wykształceniem. I chociaż jestem z Niego bardzo dumna, to czasem dobija mnie to okropnie :(
OdpowiedzUsuńTeraz mając dom na utrzymaniu i dziewczynki chciałabym po prostu mieć jakąś spokojną, pewną pracę, z wolnymi weekendami, najlepiej od 7 do 15... Wiem, mało ambitnie, ale jeśli nie mogę robić tego co bym chciała, a coś muszę, to właśnie to by mnie urządzało...
Trzymaj się!
O widzisz...
UsuńZ tą spokojną pracą to wiem, że tak masz, bo kiedyś pisałaś o tym u siebie na blogu.
Wiesz, być może z czasem moje marzenie o pasjonującej pracy zamieni się w marzenie o jakiejkolwiek pracy od 7 do 15...
Faktycznie widzę, że dużo nas łączy :) A więc i Tobie i sobie życzę mimo wszystko spełnienia zawodowego, prędzej czy później... :*