Po przeczytaniu tego posta zapewne będziecie mogły stwierdzić u mnie chorobę psychiczną, może jakąś schizofrenię paranoidalną, albo coś podobnego.
Moja Córcia ma 2 miesiące. Moje uczucie do niej wzrasta z każdym dniem. W zasadzie nie wiem czemu tak długo zwlekałam z decyzją o posiadaniu dziecka, ponieważ pojawienie się na świecie Marysi to najwspanialsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała. Rzecz najlepsza, najdonioślejsza, najszczęśliwsza.
Uwielbiam ją.
Patrzę na nią i nie mogę się nadziwić, że Ona tu jest. Jak to się w ogóle mogło stać? (i tu przypomina mi się scena ze Shreka, kiedy ten dowiaduje się, że będzie ojcem i zadaje to samo pytanie, bądź co bądź retoryczne, jednak Kot mu odpowiada: "Pozwól, że ci wyjaśnię. Widzisz, kiedy mężczyzna jest sam na sam z kobietą, budzi się napięcie, z którym nie wolno walczyć.") :D
Tylko, że właśnie nie o szczęściu miałam pisać, nie o tym, że płaczę po prostu jak na nią patrzę i jeszcze nigdy nie uroniłam tyle łez ze szczęścia jak od momentu jej narodzin.
O niepokoju miałam pisać. Matczynego niepokoju bądź niepokoju osoby faktycznie chorej psychicznie.
O niepokoju miałam pisać. Matczynego niepokoju bądź niepokoju osoby faktycznie chorej psychicznie.
Chodzi mi o to, że chciałabym, aby moja Córcia była szczęśliwa. Zdrowa, mądra, piękna i szczęśliwa. Chcę, żeby nie miała żadnych problemów, żadnych kłopotów, żadnych smutków. Chciałabym ją uchronić od całego zła tego świata. Kuźwa, którego jest pełno. Łeb mnie boli od słuchania kolejnych wiadomości, że pijany kierowca zabił dziecko, albo matkę lub ojca czyjegoś dziecka, albo kogokolwiek zabił. Coś mi się robi, kiedy widzę chore dzieci czy umierające. A propos, ostatnio obejrzałam kawalątek programu "Superwizjer", który nakręcono w Syrii. Pokazali tam jak ktoś reanimował pięcio, może sześcioletniego chłopca. Normalnie reanimował! Robił mu masaż serca, obmywał twarz wodą. Ktoś chyba zwykły, nie lekarz. Reanimacja była dramatyczna i niestety nie udana. Oczywiście od razu przełączyłam, ale nie mogłam powstrzymać a potem zatrzymać płaczu. Jezu! Czym zawiniło to dziecko??? A jeśli już o Jezusie wspomniałam, to przyznam po raz pierwszy na tym blogu, że mój ateizm pogłębia się po czymś takim. Ale to odrębny temat, na całkiem innego posta, a nawet innego bloga.
Chciałabym uchronić moją Córcię od tego wszystkiego. Trzymam ją w ramionach i myślę: "Nigdy Cię nie puszczę. Nie pozwolę Cię skrzywdzić". Ale zdaję sobie sprawę z tego, że to po prostu niemożliwe. I nie mogę sobie z tym poradzić. Nie mogę się pogodzić z tym, że nie mam takiej władzy, żeby mieć wpływ na wszystko. Panicznie się boję wszystkiego co mogłoby zrobić krzywdę mojemu dziecku.
To jest mój psychiczny problem... :(
powiem ci, że jedną z większych krzywd jaką można wyrządzić (własnemu) dziecku jest zbytnia opiekuńczość i chęć uchronienia od zła tego świata...niestety. Po pierwsze to jest niemożliwe, po drugie powoduje, że dziecko jest niezdolne do samodzielnego i bezpiecznego funkcjonowania. Jeśli chcesz aby Marysia była bezpieczniejsza, ucz ją intuicji, bystrości, pozwalaj na błędy pod twoją kontrolą, na siniaki i płacz i na porażki:) I kiedy wyruszy sama w świat, a to na pewno się stanie, będzie umiała sobie poradzić i zadbać o siebie. I nie myśl, że świat jest coraz gorszy...wydaje mi się, że jest mimo wszystko dokładnie odwrotnie. Poza tym przypomnij sobie jakie ty robiłaś głupotki jak byłaś dzieckiem:) Ja uciekłam kiedyś mamie spod sklepu i sama jakimś cudem doszłam do domu, przechodząc przez ruchliwą ulicę w centrum miasta, a miałam wtedy 3 lata!:D Dzieci robią dużo niebezpiecznych rzeczy...i jeśli będzie się im tego zakazywać to i tak to zrobią tyle, że pod twoją nieobecność... Tak to już jest:) Twoja P.
OdpowiedzUsuńWitaj moja kochana P. :*
UsuńOczywiście masz rację (jak zwykle zresztą), ale... Przecież nie puszczę trzylatki samej, żeby se przeszła przez ulicę i znalazła drogę do domu ;P
No i co innego głupotki, a co innego ból, choroby, wypadki samochodowe, trzęsienia ziemi. Przed tym wszystkim chciałabym ją uchronić, że nie wspomnę o zawodzie miłosnym, czy rozczarowaniu na przyjaciołach. Albo od wrednych dzieci w przedszkolu i szkole chciałabym ją uchronić. Albo przed głupotą i błędami jej rodziców ;/
Przed tym wszystkim chciałabym ją uchronić...
A ja w sumie (już teraz o tym myślę) chciałabym, żeby moje dzieci przeżyły trudne chwile, zawody miłosne.... Bo to buduje w człowieku jakąś głębię, mądrość życiową i hart ducha. Wydaje mi się, że dzieci, które miały słodkie i sielankowe dzieciństwo są jakby płytsze i bardziej przyziemne.. Ale to tylko moje zdanie. Ja przeszłam sporo w życiu, ale nie żałuję tego - taka była droga do mojego samorozwoju. Mogę teraz poczuć pełnię życia, znając i radość i cierpienie:)
OdpowiedzUsuńHmm... No wiesz, dzieciństwo to dzieciństwo - powinno być szczęśliwe. Mądrość można (mam taką nadzieję) przekazać w inny sposób.
Usuńale szczęśliwe dzieciństwo nie wyklucza trzęsienia ziemi czy zawodów miłosnych - tak uważam..
Usuńtak, o ile będzie to lekki zawód, a trzęsienie na drugim krańcu świata...
UsuńChyba każda mama i nawet przyszła ma takie myśli. Tez bym chciała wszystkiego co najlepsze. Próbuje ochronić nawet moją siostrę i rozmawiać z nią o pewnych sprawach, ale zawsze coś przeszkadza. Chyba wcielam się w rolę matki (której jeszcze długo nie będę. Może nie długo. Mam nadziej) albo mam instynkt macierzyński do mojej siostry ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
ja z moimi siostrami tez tak mam... ale o ile jestem w stanie pogodzić się z tym, że siostry uczą się na błędach, to wolałabym, żeby moja córka nie musiała...
UsuńChwilę zastanawiałam się co Ci napisać... Prawdę? Może Cię dobić. Kłamać? Przecież jesteś inteligentna, domyślisz się...
OdpowiedzUsuńJuż zawsze będziesz się martwiła. Do końca swoich dni. O rzeczy na które nie masz wpływu, o te na które niby masz, ale nie do końca... Te zmartwienia będą się z czasem zmieniały. To co martwi Cię teraz, za 15lat będzie już wyglądało inaczej, ale wtedy będzie martwiło Cię coś innego. Taki już nasz los.
Ja też mam lekki schizy na punkcie dziewczynek. Jedyne co próbuję robić, to starać się mieć nad tym jakąś kontrolę, żeby pozwolić Im normalnie żyć i nie wykończyć samej siebie.
No właśnie... Wiem, że muszę jakoś to ogarnąć. Wiem, że zawsze będę się zamartwiać i zawsze czegoś bać, tylko nie mogę się panicznie bać... Popracuję nad tym. Muszę i ja mieć nad tym kontrolę...
UsuńNormalna choroba młodych matek :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że z czasem objawy chociaż zmaleją...
UsuńOj, ja czasem zasnąć nie mogę bo się martwię. I jak widzę te chore dzieci... mam ochotę iść na kolanach do Częstochowy w podziękowaniu że Eryk jest zdrowy i jestem przerażona na myśl o kolejnej ciąży i zamartwianiu się czy znowu się uda. Martwić się będziemy całe życie ale przed wszystkim uchronić się nie da. Czasem musimy nabić sobie guza aby wiedzieć że np tam się nie wchodzi :)
OdpowiedzUsuńNo wiem, wiem... Będę się musiała z tym jakoś pogodzić...
UsuńW takim razie i ja mam chorobę psychiczną;)
OdpowiedzUsuńMoże to eufemizm macierzyństwa... ;)
Usuńwydaje mi się, że na tym etapie jest to zupełnie normalne, z resztą na każdym etapie jest to normalne. W końcu nasi rodzice do tej pory się o nas tak martwią, tylko może tego nie mówią otwarcie. Jedyne wyjście to spróbować zaakceptować fakt, że nie masz wpływu na wszystko co się dzieje dookoła i cieszyć się tym co masz w tej chwili:)
OdpowiedzUsuńŁatwo powiedzieć, wiem, ale można spróbować:)
To i ja się pod tą chorobą podpiszę... Wiem doskonale, że nie da rady chronić Alka przed złem, że jak podrośnie to będzie miał w czterech moje zdanie, a potem i tak zrobi po swojemu. Mogę jednak postarać się wpoić mu pewne wartości, które być może zaprocentują w przyszłym życiu... i oby nigdy nie był kierowcą z początku Twojego postu.
OdpowiedzUsuńTo chyba normalne, że uwielbiasz swoją córeczkę i że nie chcesz, żeby doznała jakiejkolwiek krzywdy. Chociaż akurat to drugie jest niemożliwe. Niestety świat jest okrutny i pewnie nie raz nasze dzieciątka będą miały, na przykład, serce złamane przez miłość niewłaściwą...
OdpowiedzUsuńjesteś zupełnie nomralna. miałam podobne odczucia kiedy urosziłam swojego pierwszego syna.
OdpowiedzUsuńale wiesz..... kochamy swoje dzieci chcielibyśmy by miału super życie by los szczędził im trosk zmartwień ale.....
tak naprawde życie jest brutalne. i trzeba być w tym realistą
możesz wpoić jej pewne wartości.....by kiedyś jako osoba dorosła umiała wyciągać wnioski z popełnionych błędów.... by szanowała pewne wartości np rodzina by była uczciwa umiała pomóc drugiemu....i by była cwana - by nikt jej nie wykorzystał by umiała zawalczyć o swoje...czasem nawet perfidnie miażdżąc wszystko za sobą.
pewien zestaw cech pozwoli przetrwać w tym świecie brutalnym pełnym fałszywych ludzi którzy mogą wykorzystać skrzywdzić...ale w którym nie brak również wartościowych ludzi
nie mamy wpływu na pewne rzeczy na to co spotka nasze dzieci kiedy bedą starsze potem już dorosłe.....wpływ mamy tylko na nie - jakie wartości im wpoimy jak je wychowamy. my możemy isę tylko modlić martwić i tak będzie całe życie...nawet jak bedą dorosłe dla nas to będą zawsze nasze dzieci i zawsze będziemy się martwić czy będą miały 5 czy 15 lat czy 40.