Taa... Ameryki nie odkryłam :) Jednakowoż muszę powiedzieć, że od jakiegoś tygodnia czuję się niezastąpiona :)
Tak to prawda mam dwie piersi, w których jest mleko i to przewaga nad Mężem przeogromna, bo On choćby nie wiem co tego nigdy mieć nie będzie. Jednak Moje Dziecko nie chce pić mleka z piersi, tzn. nie chce sama z piersi go wydobywać, ale mlekiem mamy tyle, że z butelki to nie pogardzi.
Właśnie z tymi piersiami to nie wiem co jest grane. Po prostu pewnego dnia przystawiłam Małą do piersi a ta zaczęła płakać. Potem sytuacja się powtórzytła. Przestałam Ją zmuszać. Odczekałam. Znowu jadła, a potem znów płacz. Obecnie jest tylko płacz. Zresztą moja Misia jak chce jeść to sygnalizuje to płaczem, a przystawienie jej do piersi jeszcze ten płacz potęguje. Nie wiem co robię nie tak. Smutno mi powiem szczerze z tego powodu, bo teraz, kiedy sutki nie są już bolące to karmienie było samą przyjemnością. A tu Mała nie chce... :(
Ale nie o tym w sumie miałam pisać.
Wiecie, kiedyś obserwując matki, które nie mogły się ruszyć nawet na krok bez dziecka uważałam, że za bardzo przyzwyczaiły do siebie dziecko. Myślałam, że specjalnie nie dopuszczały za często innych osób w obawie, że inni źle się ich pociechami zaopiekują i dlatego taki los ich spotkał, że stały się niewolnicami własnych dzieci. Jakaż ja byłam głupia.
Miałam nadzieję, że skoro mój mąż jest na L4 i spędza mniej więcej tyle samo czasu z Marysią co ja to nie będzie większej różnicy które z nas będzie się nią opiekowało. Tu po raz kolejny wyszła na jaw moja głupota.
Poszłam sobie pewnego razu załatwiać urzędowskie sprawy, a po drodze wstąpiłam do kilku sklepów. Na koniec wycieczki weszłam do apteki, w której odebrałam telefon typu "No gdzie ty jesteś?!"
Kiedy tylko otworzyłam drzwi do domu słyszałam płacz Małej. Płakała wniebogłosy, a Tata stał z przerażeniem i bezradnością w oczach. Wzięłam Ją tylko na ręce i po paru dosłownie minutach przestała płakać. Taka sytuacja powtarza się teraz w zasadzie codziennie, np. gdy rano odsypiam, albo kiedy Tatuś weźmie Malutką do innego pokoju do Cioci. Przychodzi wtedy z płaczącą Marysią, a ja od razu biorę Ją w ramiona i jest spokój.
Tak bardzo jak ta sytuacja mnie cieszy (bo mnie chyba Moje Dziecko kocha ;)) to i mnie przeraża, bo to oznacza, że w zasadzie nie mogę wyjść z domu na dłużej niż godzinę. Może jej to przejdzie? A może będzie gorzej?...
No cóż. Kocham swoje Dziecię nad życie, więc nie widzę aż tak wielkiego w tym problemu, ale troszkę szkoda mi Tatusia, który tak się stara zabawiać Małą, a Ta daje mu w kość. Nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tym, że matka to matka i matki zastąpić nikt nie może.