niedziela, 6 października 2013

Rozdrażnienie, zdenerwowanie, konflikty z mężem, czyli 36 tydzień ciąży i... ostatnia prosta?

W zasadzie więcej niż napisałam w tytule mówić nie trzeba. 
Wczorajszy dzień był pod względem rozdrażnienia i ogólnego w*urwienia najgorszy. Wszystko w sumie kręciło się wokół jednej sytuacji, a raczej czegoś co mąż zrobił a moim zdaniem nie powinien. To co zrobił świadczyło o tym i upewniło mnie, że on nie zdaje sobie chyba sprawy z tego, że ja noszę pod sercem nowego człowieka, który naprawdę już niedługo pojawi się w naszym życiu i wypełni je po brzegi.

Nosiłam w sobie ze dwa dni te myśli, aż wczoraj wybuchłam. Nie sama z siebie tylko zmusił mnie do wybuchnięcia mój kochany mąż pytaniami: "Co się dzieje?" i "co ci jest?". No to mu powiedziałam. 

Główne zarzuty dla oskarżonego męża postawione przez prokuratora żonę brzmiały następująco:
- brak zainteresowania brzuchem (brak dotyku, brak rozmów z dzieckiem, które już jest na tyle wykształcone, że słyszy co się do niego mówi);
- brak zainteresowania okresem ciąży;
- brak zainteresowania samopoczuciem żony;
- brak wiedzy na temat porodu (tzn. nie wymagam, żeby umiał odebrać dziecko, ale miło by było jakby wiedział, kiedy będzie trzeba jechać do szpitala);
- brak orientacji co nam jeszcze jest potrzebne dla dziecka, czego brakuje a co już posiadamy;
- nieprzygotowanie oraz nie zorientowanie się, czy wózek i łóżeczko nie potrzebują jakiegoś "dopieszczenia", (ponieważ mamy te rzeczy po córeczce mojej siostry, która ma dziś 3 latka, więc nawet już siostra nie pamięta czy coś tam naprawy nie potrzebuje);
- brak chęci wicia gniazdka dla dzidziuśka.
To były główne zarzuty.
Oczywiście oskarżony tłumaczył się, że to nie jest tak do końca jak ja myślę, że "źle czuję". To jest niezłe :) Ja mówię, że to i tamto i że "tak się czuję" a on: "To źle się czujesz". Eh...

Wyrzuciłam z siebie wszystko co mi na duszy ciążyło. Oczywiście podniesionym tonem (no bo jak się tu kłócić inaczej?), a za ścianą teściowa... No cóż, warunki do kłótni żadne, ale nie obchodziło mnie to za bardzo.

Pokłóciliśmy się, wypłakałam się i to porządnie no i mi trochę przeszło. Jednak zauważyłam, że zazwyczaj po takiej kłótni (kiedy i tak wychodzi na moje ;P) jakoś szybciej przychodziła ulga, a wczoraj długo mnie trzymało. Zresztą tego dnia denerwowali mnie też inni. Chyba wszyscy. I chyba wszystko.

Czy to normalne? 
Zaczęłam czytać, że jak 36 tydzień to i rozdrażnienie może być.
Zresztą płacząc wydukałam też do męża, że naprawdę boję się tego porodu, że jest mi ciężko też z tym brzuchem, że w nocy się nie wysypiam... Może troszkę zrozumiał po naszej oczyszczającej kłótni. Dziś rano czytał w internecie o paru rzeczach związanych z ciążą i porodem, ale obawiam się, że mu i to krótkie zainteresowanie przejdzie :( A szkoda, bo tak jak mu mówiłam tak naprawdę mam tylko jego, tylko na niego mogę liczyć, tylko jemu wszystko powiedzieć, tylko on jest tak blisko. To dlatego tyle od niego oczekuję. Chociaż, naprawdę to jest "aż" tyle? Czy ja wymagam za dużo? 

Na wszelki wypadek od wczoraj piję meliskę przed snem (nawet pomaga), może wnerwienie nie będzie takie dotkliwe. Zauważyłam też, że różnie się czuję każdego dnia. Jednego chodzę po lesie ponad 4 godziny i oprócz stóp nie boli mnie nic i czuję się świetnie, a czasem (jak dziś) już na wstępie spaceru czuję się zmęczona. Poza tym wiecie, że z pozycji leżącej na plecach nie mogę sama wstać? :/ 
No i oczywiście problemy z założeniem skarpetek, butów, że o obcinaniu paznokci u stóp nie wspomnę ;/

Trochę mnie męczy już ta ciąża. A z drugiej strony, boję się tego co będzie...

Niby nic dodać do tytułu posta, a jednak się nazbierało ;)

Najważniejsze, że dziś się nie kłócimy i prawdopodobnie zaśniemy w przyjaznej atmosferze :) Mam nadzieję, że tak będzie...

9 komentarzy:

  1. Kochana, takie rozdrażnienie jest zupełnie normalne! Wiem, że ciężko Tobie teraz, znam też to oczekiwanie, kiedy sie skończy, ale po zakończeniu ciąży, życie wcale nie będzie takie jak przed, więc człowiek też się boi. Tak, jesteś na ostatniej prostej, a potem wszystko juz będzie zupełnie inne. Trzeba z tym płynąć i dalej pić meliskę:) Ściskam!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja juz na początku ciąży miałam kilka rozmów z mężem i chodził ze mną do SR, i cwiczył ze mną w domu, i parę razy jak burę dostał to mówił do brzucha i całował :) A jeździł po sklepach ze mną wytrwale :) Alee chłopom to trzeba dużo cały czas uświadamiać, u mnie tak co 3-4 dni :P

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Ja też jestem po oczyszczającej kłótni :) Dla Ciebie to na prawdę ostatnia prosta, rozdrażnienie jak dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Ja też się boję jak to będzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie było to samo. Jak prosiłam aby gadał do brzuszka, to mówił, że nie wie o czym, o głaskanie się ciągle dopominałam. Rzeczy dla małego w większości kupowałam sama, małżon miał tylko listę na te większe i cięższe rzeczy - kupował (listy są spoko). Na nadmiar ciuszków reagował alergicznie (dostawaliśmy pękate wory po córce koleżanki - ciuszki uniwersalne, więc bez obaw, że spaczam dziecko). O porodzie wiedział tyle co nic. Plusem było to, że ze mną do ginka jeździł. A po porodzie... Szaleństwo, gadanie do malucha, śpiewanie mu, kupowanie ciuszków (alergia zniknęła jak ręką odjął) - totalna zmiana podejścia.

    Mi się wydaje, że faceci nie potrafią tego ogarnąć, bo to nie oni noszą przez 9 miesięcy takie małe cudo, dla nich dziecko zaczyna "istnieć" dopiero jak je zobaczą na żywo i usłyszą jego krzyk :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój M. nie głaskał, nie gadał, nawet nie rozumiał, że ja potrzebuję trochę więcej miejsca na kanapie, wcale nie docierało do niego, że ja mogę się "inaczej" czuć. Ale teraz dla Malucha jest cudownym ojcem. Przyznam się, że nawet się tego nie spodziewałam, że będzie aż tak zaangażowany. Tak więc, głowa do góry, będzie dobrze. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ehh, nie jest łatwo być w ciąży, zwłaszcza przy końcówce, kiedy emocje sięgają zenitu. W pierwszej ciąży największym problemem dla mojego męża był fakt, że straciłam zainteresowanie seksem- i w ogóle nie rozumiał jak to możliwe, w drugiej natomiast już wiedział czego się spodziewać i lepiej to znosił... Faceci są inni, nie ma co się oszukiwać. Życzę, żeby po porodzie zwariował na punkcie Marysi!

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj w ciąży też mi się zdarzało takie rozdrażnienie. W zasadzie były takie tygodnie, że dzień w dzień płakałam z nerwów.
    Teraz w sumie też się denerwuję i to niepotrzebnie. Ach! Czemu te chłopy są takie niedomyślne?!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiem, że to brzmi banalnie, z resztą sama się martwię, chociaż jeszcze mam sporo czasu - nie martw się na zapas, na pewno będzie dobrze;)
    A faceci... cóż chyba z reguły mniejszą "więź" czują z brzuchem bo to nie oni chodzą na badania, czują ruchy dziecka i to nie od nich przez 9 miesięcy zależy w sporej mierze, co się będzie z dzieckiem działo. Ja na swojego małża generalnie nie mogę narzekać, bo widzę że się stara, ale jak próbuję namówić go do przeczytania rozdziału książki o ciąży to zachowuje się jakby był niepiśmienny - te typy tak mają najwyraźniej:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję dziewczyny za komentarze. Pomogłyście mi trochę w tej kwestii odpuścić :) Faceci nigdy nie dowiedzą się co my czujemy, więc trudno też o takie zrozumienie prosić. Narazie u mojego męża widzę poprawę :) Zobaczymy na jak długo... najwyżej znowu będzie krótka kłótnia dopóki będę miała siłę się kłócić... No i zostaje też nadzieja, że po urodzeniu Marysi nadrobi zainteresowaniem. pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń