Wiem, że jestem nie do końca ogarnięta z tym całym macierzyństwem i pewnie się powtarzam, ale naprawdę nie mogę w to jeszcze wszystko uwierzyć...
Jakby nie patrzeć to wiele lat żyłam bez dziecka, więc nieco przyzwyczaiłam się do takiego stanu rzeczy.
Albert Einstein powiedział: "Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko."
Osobiście skłaniam się ku temu drugiemu i wbrew pozorom nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem czy jakąkolwiek inną religią.
Od momentu kiedy ujrzałam dwie kreski na teście ciążowym poczułam magię. Każdy kolejny dzień i tydzień z brzuszkiem był niesamowity. Nastąpiło przewartościowanie świata. Jak tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży to Marysia była dla mnie najważniejsza. Od samego początku czułam, że to będzie dziewczynka. Nie mam nic do chłopców, ale strasznie się ucieszyłam, gdy na USG pani powiedziała: "To prawa, a to lewa warga sromowa"... Eh nie brzmi to najlepiej, ale tak to wyglądało. Ja dla pewności, że mąż zrozumiał zapytałam: "Czyli dziewczynka?", a na przytakującą odpowiedź aż zaklaskałam z radości :)
Wiecie... Od kiedy zdałam maturę szukałam głębszego sensu swojego istnienia. Spotkałam kilka mądrych ludzi na swojej drodze, z którymi mogłam się tym podzielić. Mój o wiele starszy kolega z byłej pracy widział te moje poszukiwania, nie wiem jak on to dojrzał, ale jakoś dojrzał. Kiedyś powiedział mi, że on miał tak samo. I pewnego dnia jakaś osoba, którą z kolei on darzył autorytetem powiedziała mu: "Ty szukasz i szukasz, a tu nie ma nic więcej. Nie ma nic więcej i nie będzie".
On jej w to nie uwierzył i przeżywał życie nadal szukając. Po wielu latach powiedział mi to samo: "M. nie ma nic więcej."
Kurczę nie wiem czy rozumiecie o co w ogóle mi chodzi... :)
Chodzi mi o to, żeby wiedzieć po co się żyje. Żeby czuć, że się żyje. Żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi, swoją drogę...
Przez wiele lat żyłam w przekonaniu, że "to" kiedyś znajdę, że kiedyś "to" poczuję, że się spełnię.
I dopiero teraz, po tylu latach znalazłam to!
Zawsze chciałam mieć dziecko, ale "zawsze" to nie był odpowiedni moment. A to studia, a to praca, a to dupa. A teraz widzę jak to wszystko było nic nie warte.
Teraz odnalazłam sens. Teraz wiem, że żyję. I nadziwić się nie mogę...
Moja córeczka, córeńka moja kochana. Jeśli będziesz to kiedyś czytać (jak będziesz na tyle duża Marysiu) to wiedz, że to dzięki Tobie wiem po co żyję i dopiero teraz tak naprawdę chcę żyć. Jesteś najlepszą "rzeczą", która mnie kiedykolwiek spotkała i mogła spotkać.
Mogłabym pisać i pisać o tym jakim cudem jest wszystko co jest związane z Marysią, ale chyba nikomu by się tego czytać nie chciało... :)
Napiszę jeszcze tylko o tym, że córeńka moja kończy dziś PÓŁ ROKU!
Pół roku...
O tym co potrafi i jaka teraz jest napiszę w następnym poście, a dla ciekawych Marysinowego wyglądu zamieszczam zdjęcia :)